W Izraelu rozpoczęły się dziś przedterminowe wybory parlamentarne – już drugie w tej kadencji. Choć w poprzednich, kwietniowych, prawicowe partie miały przewagę, to nie udało się im utworzyć rządu. Dla Benjamina Netanjahu dzisiejsze głosowanie to walka o polityczną przyszłość - jeśli straci tekę premiera, najprawdopodobniej trafi przed sąd.
W wyborach, które odbyły się 9 kwietnia, zarówno prawicowy Likud premiera Benjamina Netanjahu, jak i jego główny przeciwnik, Niebiesko-Biali pod wodzą Benjamina Gantza, zdobyły po 35 miejsc w 120-osobowym Knesecie. To ugrupowanie "Bibiego" Netanjahu miało jednak większe szanse na utworzenie rządu, ponieważ miało więcej potencjalnych sojuszników wśród mniejszych partii. Mimo remisu izraelskie media ogłosiły więc zwycięstwo "prawicowego bloku".
Mimo wielu prób Likudowi nie udało się jednak skutecznie zbudować rządzącej koalicji i wybrany w kwietniu parlament musiał dokonać samorozwiązania. Dziś Izraelczycy wybierają go po raz kolejny - startują kandydaci z 31 list, lokale otwarto o godz. 6 czasu polskiego, a zamknięte zostaną o godz. 21. Uprawnionych do głosowania jest 6,4 miliona ludzi.
Przez prawie pół roku od pierwszych przedterminowych wyborów do Knesetu izraelska scena polityczna i preferencje wyborców zmieniły się jedynie nieznacznie. Na czele sondaży nadal są dwa ugrupowania, Likud i Niebiesko-Biali Gantza - każde z nich może liczyć na około 30 miejsc w Knesecie. -Notowania zwiększyła partia Awigdora Liebermana, Nasz Dom Izrael. Dysponująca obecnie 5 mandatami, może podwoić stan posiadania, choć to postawa jej lidera (zerwanie rozmów koalicyjnych w maju) przyczyniła się do powtórki wyborów - podkreśla w swojej analizie Michał Wojnarowicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Nieznaczne zmienia się też poparcie mniejszych ugrupowań - wiele z nich balansuje na granicy progu wyborczego.