"Z ogromnym niepokojem patrzy się na to, co wydarzy się w niedzielę" - mówi o wyborach parlamentarnych w Turcji dr Renata Kurpiewska-Korbut z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. "Jakikolwiek będzie wynik rządzącej od 13 lat Partii Sprawiedliwości i Rozwoju - czy uzyska większość w parlamencie, i będzie w stanie wprowadzić system prezydencki, czy też nie - żaden scenariusz nie gwarantuje stabilnej sytuacji" - wyjaśnia. Na pytanie, czy Turcji grozi reżim Recepa Tayyipa Erdoğana odpowiada: "Wszyscy porównują jego zapędy dyktatorskie do tych putinowskich. Szczerze mówiąc - wiele na to wskazuje (...)". Podkreśla jednak, że kluczowy będzie wynik, jaki uzyska prokurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna. A co jeśli ta nie wejdzie do parlamentu? "Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wybuchną znowu walki i Kurdowie zaostrzą kurs polityczny" - twierdzi ekspert. Co natomiast z polityką zagraniczną Turcji? "Może pójść swoją drogą imperializmu neoosmańskiego, w końcu Turcy mają silne aspiracje do mocarstwowości, do bycia potęgą polityczną" - dodaje dr Renata Kurpiewska-Korbut.
Malwina Zaborowska, RMF FM: Turcję czekają ciężkie czasy - mówi się, że niezależnie od wyników wyborów parlamentarnych, można spodziewać się w tym kraju sporej destabilizacji...
Dr Renata Kurpiewska-Korbut, Instytut Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ: Wszystko na to wskazuje. Wiem, że eksperci, obserwatorzy, znawcy tematu wieszczą taką właśnie czarną przyszłość. I ja niestety przychylam się do tych prognoz. Jakikolwiek będzie wynik rządzącej od 13 lat Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (w skrócie AKP; partia z której wywodzi się obecny prezydent Recep Tayyip Erdoğan- przyp. red.) - czy uzyska większość w parlamencie, i będzie w stanie wprowadzić system prezydencki, czy też nie - żaden scenariusz nie gwarantuje stabilnej sytuacji...
Dlaczego?
Pierwszy scenariusz - Jeśli AKP zdobędzie większość mandatów w parlamencie (uzyska 60 proc. głosów - przyp. red.), będzie w stanie ustanowić nową konstytucję, która wprowadzi system prezydencki zakrojony na potrzeby obecnie panującego prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana. A to spowoduje głosy sprzeciwu ze strony ugrupowań opozycyjnych. Na pewno Partia Ludowo-Republikańska (CHP), a także kurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP) będą silnie oponować. Przeciwko silnej centralizacji władzy, a tak naprawdę rządom autorytarnym...
Erdogan dyktatorem niczym Putin?
Wszyscy porównują jego zapędy dyktatorskie do tych putinowskich. Szczerze mówiąc - wiele na to wskazuje. Choć jak prześledzi się rządy Erdogana, i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, w pierwszej dekadzie, w latach 2002-2012, to był zupełnie inny styl polityki niż ten, który zaczęto uprawiać w ostatnich latach...
To znaczy?
Na początku to była polityka prozachodnia, polityka liberalizacji, dialogu, otwarcia na różne grupy polityczne i społeczne. A od 2013 roku - mamy od tego odwrót.
Teraz Erodgan pozwala sobie na autokratyczne metody...
I to wprowadzane bardzo dynamicznie... Ograniczanie wolności słowa, ostra walka z opozycją - są stosowane jawnie i na dużą skalę. Ale języczkiem u wagi w tych wyborach będzie partia kurdyjska.
Tu pojawia się drugi scenariusz...
Jeśli Ludowa Partia Demokratyczna przekroczy 10-procentowy próg wyborczy, wejdzie do parlamentu, to uszczupli głosy AKP. I dotąd rządząca partia będzie zmuszona do utworzenia rządów koalicyjnych.
Partia Erdogana na to przystanie? Uważa się, że HDP ma powiązania z organizacjami terrorystycznymi.
Bardzo prawdopodobny jest sojusz partii Kurdów z AKP. Ale dojdzie do tego wtedy, gdy Erdogan zgodzi się na ustępstwa wobec Kurdów, tzn. nawet na autonomię polityczną w południowo-wschodnich prowincjach. Wtedy jest szansa na wspólną zmianę konstytucji.
A jeśli Kurdom nie uda się wejść do parlamentu?
Pewnie przejdą do działalności antysystemowej - mówiąc językiem dyplomatycznym. Jeśli turecko-kurdyjski proces pokojowy, który toczy się od 2013 roku, zostanie zatrzymany, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wybuchną znowu walki i Kurdowie zaostrzą kurs polityczny... No a wspomniane powiązania HDP z uznaną za organizację terrorystyczną Partią Pracujących Kurdystanu (PPK) - istnieją. Nie ma co ukrywać...
Czyli możliwe są niepokoje wewnętrzne, a dodatkowo Turcja może mieć problem z dżihadystami? Ponoć ich celem jest teraz graniczne miasto Azaz...
To jeden z czynników, który na pewno pojawi się w krajobrazie powyborczym. Ale czy dżihadyści teraz zaatakują? Na ten moment wydaje mi się, że nie. Neutralna Turcja, która biernie się przygląda bojownikom Państwa Islamskiego, jest im na rękę. Ich władza nie jest jeszcze na tyle silna, żeby mogli myśleć o ekspansji na północ. Turcja jest jednak zbyt dużym graczem. Poza tym do tej pory była bierna, nie wpisywała się oficjalnie w amerykańską kampanię walki przeciw samozwańczemu kalifatowi Państwa Islamskiego, więc dżihadystom to na rękę. Ale podkreślam, choć pod tym względem Turcja może być spokojna, to z jej perspektywy potencjalnym zagrożeniem są związki pomiędzy Kurdami z północno-wschodniej części Syrii, północnego Iraku oraz Partią Pracujących Kurdystanu (PKK).
A wracając do stricte powyborczych scenariuszy: partia Erdogana zapowiada, że jeśli sama nie otrzyma wystarczającej większości, by zmienić konstytucję, to przeprowadzi w tej sprawie referendum...
Ale do tego też musi otrzymać odpowiednią liczbę mandatów - 330.
Załóżmy, że je zdobędzie. Turcy poparliby wówczas wprowadzenie systemu prezydenckiego? W końcu mają słabość do silnych przywódców, przykładem - Atatürk...
Mustafa Kemal Atatürk jest postacią najistotniejszą w historii przywództwa. Ale mnie się wydaje, że Turcy mają przede wszystkim zakorzenione poczucie państwowości. Wszelkie zapędy autorytarne, mimo tej potrzeby rządów silnej ręki, nie są dobrze widziane. Ja mam taką teorię, że AKP jednak rozdmuchała nastroje liberalne wśród społeczeństwa. Otworzyła sektor organizacji pozarządowych, za jej czasów zaczęły się też rodzić przeróżne organizacje polityczne - od prawa do lewa. Nie jestem więc przekonana, że Turcy opowiedzieliby się za systemem prezydenckim. Tym bardziej, że poparcie dla AKP w ostatnim czasie spada.
Czemu tak się dzieje?
Wskaźniki gospodarcze są znacznie gorsze: 11 procentowe bezrobocie, mniejszy wzrost PKB, zadłużenie... Okazuje się, że ten słynny turecki cud gospodarczy był oparty w dużym stopniu na kredytach. Na to, że z poparciem dla AKP wcale nie jest tak różowo, wskazują też poprzednie wybory - prezydenckie, z sierpnia 2014 roku. Przy takiej kampanii, jaką prowadził Erdogan, przy ogromnym wsparciu mediów, świetnym zapleczu organizacyjnym i finansowym, powinien dostać znacznie więcej głosów. Uzyskał co prawda 50 procent, ale słabszy kontrkandydat - Ekmeleddin İhsanoğlu z CHP - 38 procent, a kurdyjski - Selahattin Demirtaş - ok. 10 procent.
A może dochodzi też lęk przed islamizacją? Atatürk był popierany, ale sekularyzował Turcję. Erdogan natomiast swego czasu chciał karać np. za cudzołóstwo.
To co zrobiła AKP to właśnie otwarcie na Turcję ortodoksyjną, centralną, południowo-wschodnią, do tej pory pomijaną. Wartości islamskie dzięki partii Erdogana przedarły się do sfery publicznej, zostały dowartościowane. I jest tu pewien rozkrok: pomiędzy Turcją laicką, hołdującą z jednej strony wartościom kemalistowskim, z drugiej zaś liberalnym, a Turcją religijną, zakonserwowaną, mocno tradycyjną. Ważny element elektoratu AKP stanowią Kurdowie. Są społecznością tradycyjną, hołdującą wartościom muzułmańskim. To był do tej pory twardy elektorat AKP, ale w ostatnim czasie, kiedy negocjacje miedzy władzą turecką, a przewodniczącym PKK, Abdullahem Öcalanem, popadły w regres, to się Kurdom już mniej podoba. Wydaje się, że część Kurdów odwróci się w tych wyborach od AKP. W ogóle bardzo widać, jak mocno rozgrzane są emocje przedwyborcze - na przykład te wczorajsze wybuchy na wiecu przedwyborczym prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP) w Diyarbakir. Przez całą kampanię dochodziło do ataków na kandydatów, na biura wyborcze, do starć młodzieżówek na uniwersytetach. etc. Incydentów była cała masa.
Jak wynik wyborów wpłynie na politykę międzynarodową?
Jak do tej pory polityka AKP jest prozachodnia. Przynajmniej oficjalnie. Mianowany w zeszłym roku minister spraw zagranicznych był w poprzedniej kadencji ministrem ds. europejskich. Zatem miało to pokazać: jesteśmy prozachodni, kursu nie zmieniamy. W kontaktach z Amerykanami, i prowadzonej przez USA kampanii przeciw kalifatowi Państwa Islamskiego widać, że Turcja jest ostrożna i pragmatyczna. Nie angażuje się w nią oficjalnie, ale po cichu udziela wsparcia...
A co z perspektywą wejścia Turcji do UE? Erdogan twierdzi, że Wspólnota powinna przyjąć jego kraj, by udowodnić, że jest przeciw islamofobii, ale zaraz dodaje, że nie będzie się prosić o członkostwo...
To sytuacja, która cyklicznie powtarza w relacjach Turcji z UE. Są okresy większego otwarcia. Przecież Erdogan wprowadzał reformy oparte na kryteriach kopenhaskich, na standardach europejskich i jak żaden inny polityk zbliżył Turcję do UE. Przeprowadzono szereg ustaw z zakresu sądownictwa, wprowadzono cywilną kontrolę nad armią, poszerzono prawa kobiet i dzieci. Erdogan wprowadził przepisy antykorupcyjne...
Ale mimo to niedawno mieliśmy tam wielką aferę korupcyjną.
Tak, wielką aferę w szeregach AKP, wykrytą w grudniu 2013 roku.
Europa boi się przyjąć Turcję do Wspólnoty, bo mogłaby na tym więcej stracić niż zyskać?
Trudno wyrokować: pod względem wkładu kulturowego, cywilizacyjnego moglibyśmy na tym zyskać. Pewnie jednak przyszłyby też problemy. Na tym etapie byłoby to obciążenie, tym bardziej, że struktury europejskie w ostatnim czasie nie mają się zbyt dobrze, więc wejście Turcji - problematycznego partnera, nie byłoby zbyt dobrym rozwiązaniem. A czy kiedyś Turcja wejdzie do UE? To jak wróżenie z fusów... Turcy mogą też pójść swoją drogą imperializmu neoosmańskiego, w końcu mają silne aspiracje do mocarstwowości, do bycia potęgą polityczną. Przy tak niestabilnym systemie politycznym, tylu niewiadomych, trudno wyrokować. Na pewno jednak z ogromnym niepokojem patrzy się na to, co wydarzy się jutro.