Hongkońska policja użyła gazu łzawiącego przeciwko demonstrantom uciekającym z Uniwersytetu Politechnicznego (PolyU). Po ponad 24 godzinach starć na otoczonym przez policję kampusie wciąż uwięzione są setki osób, w tym uczniowie szkół średnich.
Niespokojnie jest również w kilku innych miejscach Hongkongu, gdzie antyrządowe protesty trwają niemal bez przerwy od czerwca, a w ostatnich dniach stają się coraz bardziej gwałtowne. Demonstranci domagają się między innymi demokratycznych wyborów władz regionu i protestują przeciw ograniczaniu jego autonomii przez rząd centralny w Pekinie.
Podczas toczących się od niedzieli starć w pobliżu kampusu politechniki demonstranci strzelali do policji z łuków i miotali w jej stronę koktajle Mołotowa oraz cegły. Funkcjonariusze używali gazu łzawiącego, gumowych kul i armatek wodnych.
Ze względu na sytuację w regionie - hongkońskie szkoły podstawowe i średnie pozostaną zamknięte do wtorku, a przedszkola do końca tygodnia - poinformował hongkoński wydział edukacji. W związku z protestami lekcje w szkołach nie odbywają się od zeszłego czwartku, a wiele uczelni wyższych odwołało wszystkie zajęcia do końca semestru.
Setki osób wyszły na ulice finansowej dzielnicy Central na wyspie Hongkong, by wyrazić wsparcie dla protestujących na politechnice. Demonstranci wznosili między innymi hasło "ratować PolyU" - podała publiczna stacja RTHK. Grupa studentów i absolwentów tej uczelni zaapelowała do organizacji humanitarnych, by pomogły znajdującym się na kampusie osobom, które - jak napisano w oświadczeniu - pilnie potrzebują dobrze wyposażonego zespołu medycznego.
Tymczasem rodzice uwięzionych na kampusie młodych demonstrantów proszą władze, by pozwoliły im wyjść - pisze lokalna prasa. Dyrektorzy około 20 hongkońskich szkół zaapelowali do rządu, by zezwolono im na wejście do środka i wyprowadzenie znajdujących się tam około 100 nieletnich.
"On naprawdę chce wyjść, wielu z nich jest zmęczonych, ale nie mogą (...) policja twierdziła, że jest wyjście, ale jeśli nim wyjdą, zostaną natychmiast aresztowani. Więc rozumiem, dlaczego został" - powiedziała dziennikowi "South China Morning Post" Cindy Hui, oczekująca na wieści na temat swojego 17-letniego syna, który prawdopodobnie znajduje się na kampusie.
Eskalacja protestów w weekend "w oczywisty sposób zmniejszyła szanse" na przeprowadzenie zgodnie z planem w przyszłą niedzielę wyborów do rad dzielnic - oświadczył sekretarz hongkońskiego rządu ds. konstytucyjnych i dotyczących Chin kontynentalnych Patrick Nip. Zapewnił jednak, że rząd nie odwoła wyborów, jeśli nie będzie to "absolutnie konieczne".
Według części obserwatorów władzom może zależeć na odwołaniu wyborów w związku z widoczną w badaniach opinii publicznej rekordowo niską obecnie popularnością hongkońskiego rządu. Kiepski wynik polityków prorządowych w wyborach lokalnych mógłby z kolei zostać odebrany jako potwierdzenie dużego poparcia społecznego dla trwających protestów.