Najnowszy sondaż opinii publicznej we Francji daje szanse założonej przez nowego prezydenta Emmanuela Macrona partii Republique en Marche (REM) na zdobycie bezwzględnej większości w parlamencie. Wybory odbędą się w dwóch turach 11 i 18 czerwca.
Według tego sondażu, REM może dysponować w nowym Zgromadzeniu Narodowym 320-350 miejscami (na 577 ogółem). Na REM głosowałoby dziś 31 proc. wyborców - o 7 pkt proc. więcej niż tydzień temu.
Francuskie media przypominają, że niezmienną tradycją V Republiki jest oddawanie przez wyborców większości parlamentarnej partii nowo wybranego prezydenta.
Większość mediów nie przestaje zachwycać się składem rządu, w którym zasiadają znani politycy prawicowi, lewicowi i z centrum. Dezorientuje to - twierdzą media - wyborców, którzy widząc swoich ludzi w roli ministrów, nie widzą powodów, by nie głosować na nich i na ich kolegów z większości prezydenckiej.
Wielu dziennikarzy podziela zdanie Mathilde Siraud, która omawiając w dzienniku "Le Figaro" wyniki sondażu, pyta, czy "Emmanuel Macron po rozbiciu lewicy w drobny mak, po przyłożeniu się do osłabienia prawicy, wraz ze swym ruchem stoi zwarty i gotowy do wyborów?".
Niektórzy obserwatorzy uważają, że to bynajmniej nie taktyka Macrona sparaliżowała prawicę. Według profesora Christophe’a Boutina, opozycyjna partia Republikanie od dawna była w swym trzonie mało prawicowa, a główną rolę "grał tam nepotyzm, mniej lub bardziej ukryte sieci konszachtów i konkurencja między baronami, najczęściej niereprezentującymi nikogo oprócz siebie. Wynikiem była coraz bardziej niemożliwa do pogodzenia przeciwstawność decyzji deputowanych i życzeń wyborców".
Ekonomista Jacques Bichot zwraca uwagę, że "dzięki Macronowi w świetle reflektorów ukazała się bliskość poglądów działaczy lewego skrzydła prawicy i prawego skrzydła Partii Socjalistycznej".
Obiecywane "odnowienie polityki" przez nowego prezydenta da się streścić, zdaniem Bichota, formułą z "Lamparta" Giuseppe Tomasiego di Lampedusy - "zmieńmy wszystko, żeby nic się nie zmieniło". Według ekonomisty "jest to główna motywacja doszlusowywania do REM aparatczyków z lewa i prawa".
Deklarowane przez 18 proc. ankietowanych poparcie powinno tej partii zapewnić 140 do 155 deputowanych.
Natomiast populistyczny skrajnie prawicowy Front Narodowy (FN) z 17 proc. poparcia może mieć kłopoty z uzyskaniem dwudziestu deputowanych, liczby niezbędnej do utworzenia klubu parlamentarnego. Taka jest specyfika większościowego głosowania w jednomandatowych okręgach wyborczych.
Francois Baroin, szef kampanii wyborczej Republikanów, już wezwał, by w wypadku, gdy szansę wyboru w II turze będzie miał kandydat FN, kandydaci jego partii wycofywali się na rzecz kandydata "republikańskiego". Rzecznik rządu Christophe Castaner zapowiedział podobne postępowanie kandydatów partii prezydenckiej.
Z tą samą liczbą poparcia co FN skrajne lewicowa Francja Nieujarzmiona niedawnego kandydata na prezydenta Jean-Luca Melenchona będzie mieć od 20 do 30 deputowanych. A Partia Socjalistyczna, na którą zamierza głosować 9 proc. ankietowanych, wciąż dysponować będzie klubem parlamentarnym liczącym od 40 do 50 deputowanych.
Zdaniem niektórych obserwatorów, na drodze do przytłaczającego zwycięstwa REM stanąć mogą afery, których bohaterami jest dwoje ministrów obecnego rządu.
Richard Ferrand jako dyrektor społecznej kasy uzupełniających ubezpieczeń zdrowotnych kupił, w imieniu swej partnerki życiowej, kamienicę w centrum Brestu w Bretanii, którą ta wynajęła jego instytucji.
Wymiar sprawiedliwości nie wszczyna sprawy, ale opinia publiczna jest przeciw wciąż popieranemu przez premiera ministrowi. Nawet jeżeli jego działania były legalne, są godne moralnego potępienia - twierdzą cytowani przez media obywatele.
Ferrand, jeden z najbliższych współpracowników Macrona, podczas kampanii prezydenckiej wielokrotnie piętnował "niedopuszczalne moralnie" działania kandydata prawicy Francois Fillona.
Nad pierwszą ustawą tego rządu o przywróceniu zasad moralnych w życiu publicznym pracuje minister sprawiedliwości Francois Bayrou. W sprawie jego najbliższej dotąd współpracownicy, a obecnie minister ds. europejskich Marielle de Sarnez rozpoczęto śledztwo. Podejrzana jest o to, że jako eurodeputowana fikcyjnie zatrudniała asystentów parlamentarnych.
Śledztwo wszczęto na skutek donosu eurodeputowanej FN, na której ciążą takie same zarzuty. FN przekazując sądowi listę 19 francuskich eurodeputowanych wszystkich partii pragnie pokazać, że praktyka, którą zarzuca się również przywódczyni FN Marine Le Pen, jest "codziennością w Strasburgu i Brukseli".
Minister podała swą oskarżycielkę do sądu za fałszywy donos. W sondażach większość ankietowanych uważa, że zarówno ona, jak i Ferrand powinni podać się do dymisji.
Celine Bracq, dyrektor instytutu badania opinii publicznej Odoxa nie sądzi jednak, by te afery poważnie wpłynęły na wyniki czerwcowego głosowania. Ale jest przekonana, że "na dłuższą metę będą ciążyć na pracy rządu i mogą się stać balastem bardzo trudnym do udźwignięcia".
(łł)