W Rosji skończyła się najnudniejsza w historii kampania wyborcza. Pewny zwycięstwa Dmitrij Miedwiediew wziął tylko jeden dzień urlopu, by spotkać się z wyborcami. Następca Władimira Putina zapewnił sobie zwycięstwo w przedbiegach, bo po prostu Kreml do wyborów nie dopuścił nikogo z demokratycznej opozycji.

Karty rozdano już dawno i nawet przekupki u murów Kremla stanęły na wysokości zadania. Matrioszkę z wizerunkiem Putina uzupełniono o matrioszkę Miedwiediewa.

Miedwiediew i Putin - razem i osobno, co z resztą od kilku tygodni pokazuje rosyjska telewizja, ale nie w ramach kampanii wyborczej, a w ramach pokazywania pracy prezydenta i pierwszego wicepremiera. W Rosji z góry wiadomo, kto będzie prezydentem - gorzko żartuje Tatiana Parchalina z Rosyjskiej Akademii Nauk.

Poza Miedwiediewem o głosy wyborców walczą: przywódca nacjonalistów Władimir Żyrinowski, lider prokremlowskiej Demokratycznej Partii Rosji Andriej Bogdanow i komunista Giennadij Ziuganow. To jednak konkurenci sprawdzeni i już góry wiadomo, że nie stanowią żadnego zagrożenia dla kandydata namaszczonego przez Putina.

[raport:132591]

Wybory w Rosji odbędą się już w najbliższą niedzielę. Ich przebieg będzie relacjonować ponad dwa tysiące rosyjskich i zagranicznych dziennikarzy, którzy zostali akredytowani przy Centralnej Komisji Wyborczej w Moskwie.

Do bojkotów wyborów prezydenckich wzywa opozycja. Władimir Ryżkow, lider Republikańskiej Partii Rosji, oświadczył, że oddanie głosu w tych „wyborach prezydenckich” byłoby równoznaczne z wzięciem udziału w haniebnej dla kraju farsie. Wcześniej do bojkotu wyboru wezwał m.in. Sojusz Sił Prawicy Nikity Biełycha, partia Jabłoko Grigorija Jawlińskiego, Zjednoczony Front Obywatelski Garriego Kasparowa i Sojusz Ludowo-Demokratyczny Michaiła Kasjanowa.