"Kiedy tu przed wami stoję, są kandydaci ubiegający się u urzędy na każdym szczeblu w Ameryce - na gubernatora, do Kongresu, na prokuratorów generalnych, sekretarzy stanu - którzy nie zobowiązują się do zaakceptowania rezultatów wyborów, w których kandydują" – powiedział prezydent USA Joe Biden w przemówieniu na dworcu kolejowym Union Station w Waszyngtonie. Odniósł się w ten sposób do polityków prawicy, którzy jeszcze przed głosowaniem podważają uczciwość wyborów. "To jest droga do chaosu w Ameryce. To jest bezprecedensowe. To nielegalne. I to antyamerykańskie" - dodał.
Joe Biden przywołał szacunki, według których w zaplanowanych na 8 listopada wyborach do Kongresu i władz lokalnych startuje ponad 300 kandydatów, którzy nie uznają wyników wyborów w 2020 r. Wskazał też przypadki zastraszania wyborców przy urnach do głosowania i gróźb pod adresem pracowników zarządzających wyborami. Przypomniał również polityczną przemoc - historię przestępcy, który napadł na męża przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi i miał zamiar okaleczyć nią samą. Biden obwinił za to swojego poprzednika Donalda Trumpa i lansowaną przez niego fałszywą narrację o "skradzionych wyborach".
Demokracja jest atakowana, bo pokonany były prezydent Stanów Zjednoczonych odmawia zaakceptowania rezultatów wyborów 2020 r. (...) To zastraszanie, ta przemoc przeciwko Demokratom, Republikanom i bezpartyjnym urzędnikom, którzy tylko wykonują swoją pracę, są konsekwencją kłamstw (...) powtarzanych bez końca, by tworzyć cykl gniewu, nienawiści i nawet przemocy" - mówił amerykański prezydent.
W typowym roku nie jesteśmy zwykle stawiani w obliczu pytań, czy głos, który oddajemy, ocali demokrację, czy narazi nas na ryzyko. Ale w tym roku tak jest - powiedział Biden.
Środowe przemówienie prezydenta USA było już jego kolejnym, w którym ostrzegał, że przyszłość demokracji w Ameryce jest zagrożona ze względu na ciągle powtarzane tezy Trumpa o rzekomych fałszerstwach wyborczych.