"Moim zdaniem na 60-70 procent do tragedii mogła doprowadzić zerwana lina i upadek, a na 30-40 procent - wychłodzenie" - tak Bask Alex Txikon w rozmowie z RMF FM mówi o marcowej akcji poszukiwawczej na Nanga Parbat i możliwych przyczynach tragicznej śmierci dwóch himalaistów, Daniele Nardiego i Toma Ballarda. "Analizowaliśmy wykonane przez nas nagrania, porównywaliśmy to z relacjami, godzinami ich ostatnich sygnałów. Rozmawialiśmy i wymienialiśmy się informacjami z ich przyjaciółmi, rodzinami i doszliśmy właśnie do takich wniosków" - dodaje. Włoch i Brytyjczyk zaginęli 24 lutego. Na początku marca zespół Txikona został przetransportowany na Nanga Parbat śmigłowcami z bazy pod K2. Przy pomocy dronów udało się zlokalizować ciała poszukiwanych wspinaczy. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Bask opowiada m.in. o swojej znajomości z Nardim oraz spotkaniu z jego bliskimi podczas ceremonii pożegnania zorganizowanej we Włoszech.
Michał Rodak, RMF FM: Kilka dni temu wróciłeś z Włoch. Byłeś tam nie przez przypadek...
Alex Txikon: Tak, w poprzedni weekend byłem w Rzymie. W sobotę rano wyleciałem z Bilbao. Spędziłem wspaniałe chwile z rodziną, rodzicami Daniele Nardiego, a także z jego przyjaciółmi. W niedzielę zorganizowali coś w rodzaju festiwalu na górze (Monte Semprevisa, 1536 m, w paśmie Lepini - przyp. red.) w pobliżu jego miejscowości. Wydarzenie było poświęcone pamięci Daniele i Toma Ballarda. Był tam prawdziwy tłum, tysiące ludzi. Przeszliśmy trasę od stóp góry na jej szczyt.
Byliśmy cały czas blisko z przyjaciółmi oraz krewnymi Daniele i musiałem im opowiedzieć, jakie były ostatnie dni jego i Toma. To było bardzo trudne, ale też jednocześnie piękne. Cały czas dzieliłem się z nimi informacjami, przekazałem im dysk, gdzie był cały materiał, wszystkie filmy, które nagraliśmy podczas akcji ratunkowej. Tak więc był to dla mnie bardzo owocny wyjazd.
Jak zapamiętasz Daniele? Dobrze się znaliście, ale nie zawsze między wami wszystko układało się idealnie... W 2016 roku, gdy byliście razem zimą pod Nanga Parbat, przedwcześnie opuścił wyprawę.
Nigdy nie miałem przyjemności spotkać Toma. W przypadku Daniele, gdy tylko dotarliśmy teraz z całym zespołem ratunkowym pod Nanga Parbat i wylądowaliśmy w obozie pierwszym, poczułem jak bardzo to dla mnie trudne. Spędziliśmy tam razem czas podczas dwóch wypraw. Najpierw była moja pierwsza ekspedycja zimowa na Nanga Parbat na przełomie 2014 i 2015 roku - wtedy byliśmy tam razem z Daniele przez 3 tygodnie. Później w 2015 roku aklimatyzowaliśmy się w Argentynie, a pod koniec roku dotarliśmy znów do bazy pod Nanga Parbat po stronie Diamir.
Staram się dobrze pamiętać najlepsze momenty tej naszej ekspedycji... Nie wiem, może to nie jest odpowiednia chwila, by więcej o tym mówić. Wyjaśniłem jego rodzinie, co tam się wtedy działo. Chciałbym pamiętać Daniele w pozytywny sposób, ale dla mnie to było wtedy bardzo trudne. Sam zadałem sobie w głowie pytanie, czy nie mogłem zrobić czegoś więcej, by załagodzić sytuację, która tam się wydarzyła i podtrzymać motywację Daniele, by na początku 2016 roku wszedł na szczyt Nanga Parbat zimą po raz pierwszy w historii razem z nami - ze mną, Simone Moro i Alim Sadparą. Prawda jest taka, że przybyliśmy tam razem, wspólnie wszystko zaplanowaliśmy, ale takie jest życie... A teraz mam bardzo mieszane uczucia dotyczące strategii, którą przyjęli Daniele i Tom w tym roku.
Mimo silnych opadów śniegu i trudnych warunków, utrzymujących się przez kilka tygodni, nie zrezygnowali z dalszej wspinaczki nową, narażoną na lawiny drogą Żebrem Mummery'ego. 24 lutego wysłali ostatni sygnał, po założeniu obozu czwartego na wysokości 6000 metrów. Jak to się stało, że razem ze swoimi partnerami z wyprawy zimowej na K2 zaangażowałeś się w akcję ratunkową? Byłeś w tych dniach w stałym kontakcie z rodziną Daniele i ambasadorem Włoch w Pakistanie Stefano Pontecorvo.
Zaczęło się od tego, że Louis Rousseau wysłał mi wiadomość, że dostał informacje w tej sprawie. Porozmawiałem z nim, to Kanadyjczyk, który mieszka w Quebecu. Stamtąd skontaktował się też z Alim Saltoro. Ali to właściciel agencji, którą Daniele i Tom wybrali do współpracy w Pakistanie. Ali Saltoro dalej przekazał sygnał do Agostino Da Polenzy (znany włoski alpinista i organizator wypraw - przyp. red.). Omówiliśmy temat naszych dronów, lunety i całego sprzętu, którego moglibyśmy użyć oraz różnic między ekipą rosyjską (rosyjsko-kazachsko-kirgiską, kierowaną przez Wasilija Piwcowa, która także spod K2 zgłosiła gotowość do udziału w akcji ratunkowej - przyp. red.), a oni wspinali się bardzo, bardzo wolno. My byliśmy trzy razy szybsi od nich. Znaczenie miała też nasza wiedza na temat Nanga Parbat. Ali to również nasz dobry przyjaciel i wiedział, że możemy skorzystać w poszukiwaniach z naszych dronów, lunety, lornetek i wielkich obiektywów. Rodzina Daniele ostatecznie zdecydowała o rozpoczęciu współdziałania. Wtedy też zaczęła się wymiana informacji z ambasadorem Stefano Pontecorvo i wszystko ruszyło.
Spędziliśmy 2 dni, czekając na helikoptery. Trzeciego dnia, czyli 3 marca, zostaliśmy zabrani z bazy pod K2 o godzinie 15. Polecieliśmy w pobliże bazy pod Nanga Parbat, ale warunki były trudne i musieliśmy zawrócić do Skardu. Następnego dnia rano ostatecznie dolecieliśmy do bazy, a później sam z pilotem odbyłem trwający około pół godziny lot, gdzie sprawdziliśmy z pokładu teren Żebra Mummery'ego, od około 7300 metrów do poniżej 6000 metrów. Po tym wylądowałem w obozie pierwszym i zaczęliśmy akcję ratunkową.
5 marca zauważyliśmy ciała Toma i Daniele, ale opowiedzieliśmy o tym dopiero później, bo nie mogliśmy pokazać dowodu. Straciliśmy jeden z dronów z powodu wyczerpania baterii, a przepełniona była też wtedy pamięć mojego telefonu i dlatego, niestety, nie zapisały się wykonane z bliska zdjęcia. Właśnie dlatego nie mogliśmy pokazać zdjęć w lepszej jakości, ale mieliśmy pewność, że dostrzegliśmy ciała.
6 marca wykonaliśmy ostatnie wyjście i obserwacje góry. Podłączyłem też lunetę i porozmawiałem z zespołem, głównie z Ignacio de Zuloagą, Felixem Criado, Josepem Sanchisem i Alim Sadparą. Potwierdziłem, że to ciała Toma i Daniele. Zobaczyliśmy to na własne oczy. Zrobiliśmy zdjęcia, filmy i byliśmy na 100 procent pewni.
Wiesz już co tak naprawdę się wydarzyło i jak doszło do tej tragedii? Przyczyną była lawina, czy doszło do innego wypadku?
Analizowałem dokładnie wszystko, co widać na naszych zdjęciach i filmach. Spędziliśmy w ten sposób cały sobotni wieczór podczas mojej wizyty we Włoszech, ale przed wylotem zajmowałem się tym także w domu.
Jestem prawie pewien, że lina, którą widać na naszych zdjęciach, była zerwana. Tom i Daniele wisieli na linie poręczowej, więc do ich śmierci mógł doprowadzić upadek. Jednocześnie - to druga z możliwych wersji - musieli być wyczerpani, mieli za sobą ciężką pracę przy poręczowaniu drogi do obozu czwartego i schodzili niżej. Było też bardzo późno, bo minęła godzina 18. Mogli zginąć, wisząc tam, z powodu silnego wiatru. Zaczęło mocno wiać około godziny 17, a muszę zaznaczyć, że podczas tego typu wypraw zimowych nie zostawiasz wcześniej rozstawionego namiotu...
Kontaktowali się z osobami z obsługi będącymi w bazie około godziny 18:30-18:45. To była ostatnia rozmowa. Moim zdaniem na 60-70 procent do tragedii mogła doprowadzić zerwana lina i upadek, a na 30-40 procent - wychłodzenie. Analizowaliśmy nagrania, porównywaliśmy to z relacjami, godzinami, o których wspomniałem. Rozmawialiśmy i wymienialiśmy się informacjami z ich przyjaciółmi, rodzinami i doszliśmy właśnie do takich wniosków.
Wkrótce w Faktach RMF FM i na RMF24.pl druga część rozmowy Michała Rodaka z Alexem Txikonem o kulisach jego tegorocznej wyprawy zimowej na K2 i planach na kolejny rok!