Na osiem milionów euro wyceniono wstępnie straty, jakie w poprzednią sobotę wyrządził pożar Krasnej Horki - jednego z najpiękniejszych zamków na Słowacji. Ogień zaprószyło dwóch chłopców, którzy na zamkowym wzgórzu palili papierosy. Mimo szybkiej interwencji strażaków płomienie strawiły wszystkie dachy i zamkową wieżę, wewnątrz której stopiły się trzy dzwony. Częściowo spłonęły również gotyckie wnętrza.
Na szczęście udało się uratować 90 procent zbiorów muzealnych. Ocalone eksponaty, po zabezpieczeniu, trafiły do okolicznych muzeów - większość do Koszyc. Teraz architekci przygotowują projekt prowizorycznego zadaszenia, które będzie chroniło to, co zostało po pożarze w Krasnej Horce.
Lokalne władze chcą, by nowy dach przykrył zamek w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Słowackie ministerstwo kultury przeznaczyło na ten cel dwa miliony euro. Pozostałą kwotę mają wypłacić firmy ubezpieczeniowe, u których dyrekcja zamku wykupiła polisy. Niezależnie od tego, na Słowacji rozpoczęła się już narodowa zbiórka pieniędzy na odbudowę Krasnej Horki.
Pożar bezcennego skarbu kultury narodowej budzi duże emocje na Słowacji. W niedzielę przed zamkiem zebrało się pół tysiąca zwolenników radykalnej Partii Ludowej - Nasza Słowacja, której lider Marian Kotlar wzywa do ukarania winnych pożaru. Dwaj chłopcy, którzy zaprószyli ogień, mają jednak 11 i 12 lat, więc nie mogą odpowiedzieć przed sądem. Ich rodzice, mieszkający w prowizorycznej osadzie cygańskiej u stóp zamku, nie mają natomiast żadnego majątku.
Kotlar podkreśla, że to skandal, iż osoby, które nigdy nie zapłaciły grosza na rzecz państwa, niszczą narodowe dobro i uchodzi im to bezkarnie. Lider Naszej Słowacji zapowiedział już, że zamierza kupić ziemię, na której nielegalnie stoją cygańskie domy i zaprosił swych zwolenników do "zwiedzania" swoich przyszłych włości. Słowacka policja obawiała się jednak samosądu i zagrodziła narodowcom drogę do osady.