Mimo upływu dwóch tygodni, policji nie udało się ustalić, czy podczas zabezpieczania manifestacji 11 listopada w Warszawie doszło do jakichkolwiek błędów. Komendant główny wciąż czeka na raport biura kontroli w sprawie burd.
Policja tłumaczy, że do przeanalizowania jest potężny materiał. To między innymi dokumentacja z etapu przygotowania akcji, filmy z monitoringu wykonane podczas zamieszek, raporty dotyczące komunikacji między policjantami, z których będzie wynikać, jakie rozkazy były wydawane. Nie ma raportu, nie ma więc także mowy o ukaraniu kogokolwiek z dowodzących - mówił Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej. Gdybyśmy już teraz mówili o konsekwencjach służbowych, mówilibyśmy o polowaniu na czarownice, a to nie powinno mieć miejsca. Policja powinna spokojnie pracować i wyciągać wnioski wszędzie tam, gdzie jest jeszcze możliwość poprawy - twierdzi Sokołowski.
Wszelkie szczegółowe pytania rzecznik kwituje - "to wewnętrzna sprawa policji".
11 listopada w Warszawie podczas zorganizowanego przez narodowców Marszu Niepodległości doszło - podobnie jak w poprzednich latach - do burd, w tym w pobliżu ambasady FR. Spłonęła budka policyjna przed placówką. Na teren ambasady rzucono petardy i race. Do burd doszło także przed skłotami przy ul. ks. Skorupki i ul. Wilczej.
W trakcie marszu podpalono także instalację "Tęcza" na Placu Zbawiciela. Stołeczny ratusz na żądanie policji rozwiązał zgromadzenie, ale mimo to marsz był kontynuowany.
Po marszu zatrzymano 74 osoby. Dziewięć zostało skazanych przez sądy w trybie przyspieszonym.
(mpw)