Tragiczny wypadek samolotu niedaleko miejscowości Topolów koło Częstochowy. Maszyna piper navajo runęła na ziemię. Zginęło 11 osób; jedną udało się uratować. Samolotem leciało najprawdopodobniej 11 skoczków spadochronowych i pilot. Informację dostaliśmy na Gorącą Linię RMF FM.
Do wypadku doszło ok. godz. 16.30. Samolot, należący do prywatnej szkoły spadochronowej, startował z lotniska Rudniki, które należy do Aeroklubu Częstochowskiego. Na pokładzie transportowano skoczków spadochronowych.
Jak potwierdziła rzecznik Lotniczego Pogotowia Ratunkowego Justyna Sochacka, zginęło 11 osób. Jedna przeżyła wypadek. Jak się okazało, to 40-letni instruktor spadochroniarstwa. Mężczyznę przetransportowano do szpitala w Częstochowie w stanie ciężkim, ale stabilnym. Jak dowiedziała się reporterka RMF FM Agnieszka Wyderka, 40-letni instruktor ma liczne złamania kości. Według naszych nieoficjalnych informacji, nie pamięta ani momentu katastrofy ani tego, co na pokładzie maszyny działo się tuż przed nią.
Po katastrofie maszyna się zapaliła. Na miejsce wysłano w sumie 16 zastępów straży pożarnej. Po kilkunastu minutach ogień udało się ugasić. Teraz trwa zabezpieczanie terenu wokół miejsca zdarzenia. Miejsce katastrofy leży w linii prostej ok. 3 km od lotniska w Rudnikach.
Na razie nie wiadomo co mogło być przyczyną wypadku. Na miejsce jadą eksperci z Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Według nieoficjalnych informacji, samolot mógł być przeładowany, co przy wysokiej temperaturze powietrza mogło doprowadzić do awarii silnika.
Jak przekazał prezes Aeroklubu Częstochowskiego i Aeroklubu Polskiego Włodzimierz Skalik, samolot, który uległ katastrofie, to dwusilnikowy piper navajo - niedawno sprowadzony do Rudnik przez prywatną szkołę spadochronową. Szkoła na stronie internetowej informowała pod koniec maja br. o wykonaniu w Częstochowie pierwszych skoków ze swojej nowej, 10-miejscowej maszyny o tej nazwie.
Piper to są samoloty, które długo istnieją na rynku, ale są niezawodne. Ta maszyna nawet bez silnika jest w stanie wylądować. Może być to błąd pilotażu, może maszyna była przeciążona? Na razie można tylko tworzyć teorie. Nic nie jest pewne w tej chwili. To wyjaśni Komisja Badania Wypadków Lotniczych - powiedział RMF FM Marcin Podgórski z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Świadkowie mówią, że najpierw słyszeli ogromny hałas. Wynurzył się samolot nad drzewem i przekręcił się nagle i od razu słup dymu... od razu polecieliśmy - mówią świadkowie, którzy widzieli katastrofę.
Byłem już na miejscu, kiedy strażacy zaczęli gasić samolot. Zaraz została wydzielona specjalna strefa. Słup dymu z palącego się samolotu było widać z daleka. Karetki pogotowia, ratownicy - wszyscy zajmowali się tą jedną osobą, która przeżyła - powiedział RMF FM pan Maciej, który przejeżdżał w pobliżu miejsca wypadku.
Zarówno strażacy jak i eksperci podkreślają, że to najtragiczniejsza katastrofa samolotu cywilnego, do której doszło w Polsce od wielu lat. 13 listopada 2011 r. w lesie w dzielnicy Miasteczka Śląskiego - Żyglinie, kilka kilometrów od drogi startowej portu lotniczego Katowice w Pyrzowicach rozbił się samolot Cirrus SR22, zginęły wszystkie wówczas cztery osoby - dwie kobiety i dwóch mężczyzn.