"MON dokona przeglądu izb tradycji w jednostkach" - pisze w środowym wydaniu "Dziennik Polski". "Przez rozrachunki z PRL oberwało się już spadochroniarzom z Krakowa" - podaje gazeta.
Jak wyjaśnia "DP", spór o czerwone berety rozpoczął się od wywiadu Sławomira Cenckiewicza, szefa Centralnego Archiwum Wojskowego dla "Polski Zbrojnej". Powiedział on m.in., że nie chciałby, aby "siedziba archiwum mieściła się przy ul. Czerwonych Beretów! Bo wiemy, kim był ich współtwórca i patron gen. Rozłubirski. Polska ma jedną tradycję komandosów - to cichociemni i żołnierze gen. Sosabowskiego! Im należy się nasza pamięć!". Dodał, że "(...) pogodzenie dwóch tradycji - LWP i Wojska Polskiego jest niemożliwe".
Czerwone berety to przez lata była nasza wizytówka w NATO. Zanim jeszcze wstąpiliśmy do Sojuszu, ci żołnierze wysyłani byli na Bałkany jako elita elit. Jeśli się będzie podważać z jakichś historycznych powodów ich znaczenie, to na świecie zostanie to odebrane jako podcinanie gałęzi, na której siedzimy - komentuje słowa Cenckiewicza były minister obrony narodowej, senator Bogdan Klich. To obrażanie pamięci dziesiątków tysięcy żołnierzy, którzy zginęli w walkach z Niemcami na Wschodzie. I odbieranie sensu służby milionom poborowych i zawodowców, którzy założyli mundur po 1945 r. Wśród nich chłopakom z "desantu", dla których czerwony beret pozostaje powodem do dumy - podkreśla krakowski korespondent wojenny Marcin Ogdowski.
Jak przypomina "DP", twórca czerwonych beretów generał Edwin Rozłubirski dowodził krakowskim desantem m.in. podczas interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. "Wcześniej walczył w szeregach komunistycznej Armii Ludowej, ale z drugiej strony za udział w Powstaniu Warszawskim otrzymał Order Virtuti Militari" - czytamy w dzienniku.
(MN)