Ponad dwie godziny trwało wieczorne spotkanie premiera z PO z wicepremierem z PSL. Efektów jednak nie poznaliśmy. Tusk i Pawlak nie spotkali się z dziennikarzami.
Być może w czwartek poznamy jakiekolwiek szczegóły. Jednak jak pokazują wcześniejsze przykłady, nie można mieć co do tego stuprocentowej pewności.
W środę Tusk z Pawlakiem spotykali się dwa razy. Do pierwszej rozmowy doszło przed południem. Planowana była po niej wspólna konferencja prasowa, która jednak się nie odbyła. Po południu pojawiła się informacja, że premier z wicepremierem znów będą rozmawiać. Przekazał ją poseł PSL Stanisław Żelichowski.
Rzeczywiście przed godziną 18 ruszyła druga runda rozmów. Zakończyła się kilka minut po godzinie 20. Co ustalili politycy w sprawie emerytur? Pozostaje to wciąż tajemnicą Tuska i Pawlaka. Lakoniczny komunikat w tej sprawie przekazał rzecznik rządu Paweł Graś. "W środę skończyło się drugie tego dnia spotkanie premiera Donalda Tuska z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem w sprawie reformy emerytalnej; komunikat będzie w czwartek" - brzmi informacja prasowa.
Jeszcze przed południem w środę zarówno przedstawiciele PO jak i PSL mówili o wspólnej wersji reformy emerytalnej. PO i ludowcy mieli ustalić, że na wcześniejszą emeryturę kobiety będą mogły przejść w wieku 62 lat, a mężczyźni w wieku 65 lat. Po południu okazało się jednak, że impas "emerytalny" trwa.
Z wcześniejszych "przecieków" wynikało, że przechodzenie na emeryturę wcześniej, niż w wieku 67 lat, byłoby możliwe. Jednak wysokość takiej emerytury miała zależeć od wielkości zgromadzonego kapitału. Kto dłużej pracował i zarabiał więcej - miałby dostać więcej. Nie chodziło jednak o całość świadczenia, a o 70 procent.
Politycy koalicji mieli się również zgodzić na to, aby osoby, które uznały, że mogą pracować, ale na pół etatu, mogły liczyć dodatkowo na połowę wypracowanej emerytury. Podobnie pracownicy, którzy zdecydowaliby się na 3/4 etatu, mogliby liczyć na 30 procent uposażenia.
Później, po osiągnięciu 67. roku życia kapitał tych, którzy skorzystali z częściowych świadczeń, miałby zostać przeliczony jeszcze raz, czyli pomniejszony o to, co zostało już przez te osoby wykorzystane. Takie były założenia, z porozumienia jednak nic nie wyszło.
To nie pierwszy raz, kiedy z powodu różnych wizji reformy emerytalnej w koalicji mocno zazgrzytało. O reformie już niejednokrotnie rozmawiali Donald Tusk i Waldemar Pawlak, ale negocjacje zakończyły się fiaskiem, bo premier odrzucił propozycje ludowców w sprawie złagodzenia reformy. Rzecznik rządu Paweł Graś przekazał po wcześniejszym spotkaniu liderów obu partii, że szef PSL poinformował premiera, iż obecnie "nie jest gotowy" do poparcia rządowego projektu reformy. Pawlak z kolei przekonywał, że porozumienie jest wciąż możliwe.
Zarząd PO upoważnił Donalda Tuska do "przeprowadzenia konsultacji z innymi klubami parlamentarnymi w sprawie budowania większości dla reformy emerytalnej". Niemal natychmiast gotowość do rozmów w tej sprawie - oczywiście pod pewnymi warunkami - zgłosiły Ruch Palikota i SLD.
Koalicyjne przeciąganie liny w sprawie reformy emerytalnej trwało jednak od wielu miesięcy. Wkrótce po listopadowym exposé premiera, w którym zapowiedział zmiany, ludowcy zgłosili kilka propozycji w tej sprawie. Pojawił się między innymi pomysł obniżania wieku emerytalnego kobiet o trzy lata za każde urodzone dziecko (ale nie więcej niż w sumie o dziewięć lat) czy dopisywania do kapitału emerytalnego kobiet 10 procent składek zgromadzonych na ich koncie w momencie przejścia na emeryturę. Ludowcy zaproponowali też inny wariant reformy - podwyższenie wieku emerytalnego o dwa lata do 2020 roku i odłożenie w czasie decyzji w sprawie dalszych zmian.
Propozycje koalicjanta nie znalazły uznania w oczach polityków Platformy. Donald Tusk sygnalizował jednak gotowość do złagodzenia reformy. Mówił o możliwości wprowadzenia częściowej emerytury dla osób po 60. roku życia, które nie będą mogły znaleźć pracy. Na taką emeryturę mogłyby jednak przejść tylko te osoby, które zgromadziłyby kapitał pozwalający na wypłatę minimalnego świadczenia, i nie mogłyby jej łączyć z pracą.
Nie interesują nas żadne ustalenia polityków, żądamy referendum - tak związkowcy z Solidarności protestujący przed kancelarią premiera komentują informacje o koalicyjnych targach w sprawie emerytur. Jak usłyszał reporter RMF FM, niezależnie od wersji reformy emerytalnej związkowcy chcą, by o podniesieniu wieku emerytalnego Polacy zdecydowali w referendum. Jak podkreślają, nie wierzą, że w koalicyjnych targach chodzi o złagodzenie reformy. Chodzi tylko o wewnętrzne gierki partyjne, efekt medialny i utrzymanie koalicji, czyli władzy i stanowisk - twierdzą. Przetarg o stanowiska i koryto. Każde dziecko to wie - mówią związkowcy. Chce się nas po raz kolejny omamić, żebyśmy rozeszli się, nie mając nic w zamian - podkreślają. Na pewno do piątku nie opuszczą teremów wokół kancelarii premiera. Właśnie w piątek Sejm ma zdecydować o ewentualnym referendum ws. emerytur.
W środę związkowcy rozstawili już trzeci wielki namiot a przy latarni ustawili dwie kukły z twarzą premiera Tuska i zawieszonymi tabliczkami: "Byłem oszustem i kłamcą" oraz "Zdradziłem i okłamałem Naród".