46 tysięcy matek zadłużonych w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych po raz kolejny woła o pomoc do rządu i parlamentarzystów. Chodzi o kobiety, które w trakcie urlopów macierzyńskich i wychowawczych prowadziły własną działalność gospodarczą, ale do ZUS-u płaciły tylko składki zdrowotne. Mimo że zakład wcześniej zwalniał je z pozostałych opłat - dziś wymaga zapłaty zaległych składek.
Jutro w Sejmie pierwsze czytanie ustawy, zgodnie z którą resort pracy umorzył kobietom zaległy podatek za urlopy macierzyńskie, ale za okres urlopów wychowawczych - każe zwracać pieniądze. Dla matek to życiowa tragedia, bo niekiedy muszą zwrócić ZUS-owi nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Kobiety na własną rękę rozpoczęły gigantyczną akcję protestacyjno-informacyjną. Spotykają się z parlamentarzystami, wysyłają tysiące pism i proszą o spotkanie z minister pracy Jolantą Fedak. To spotkanie było nam prawie, że obiecane i nie ma tego spotkania. Pani Fedak twierdzi, że ona jest otwarta. Ale jak jest otwarta, jak nie może się z nami spotkać i nie chce - mówi jedna z zadłużonych matek Monika Wójcik.
Kobiety narzekają na brak zainteresowania ze strony rządu. Jak twierdzą, ten jest głuchy na ich prośby, a one choć zrozpaczone i bezsilne, nie chcą składać broni. Liczą, że w Sejmie w trakcie prac nad ustawą przepisy zmienią się na ich korzyść. Jeśli nie, zapowiadają inicjatywę obywatelską i stworzenie ustawy, która umorzy im zaległe podatki. Na razie jednka wydaje się, że walka z ZUS-em jest skazana na porażkę.