Do Polski przylecieli czterej kanadyjscy policjanci prowadzący śledztwo w sprawie okoliczności śmierci Roberta Dziekańskiego na lotnisku w Vancouver. Polak zmarł w październiku po użyciu paralizatora przez kanadyjską policję. Śledczy z Kanady przesłuchali w naszym kraju kilka osób, które zetknęły się z Dziekańskim tuż przed jego wylotem za Ocean.
Kanadyjczycy, którzy wcześniej deklarowali, że wstrzymują pomoc prawną dla polskich prokuratorów do czasu zakończenia własnego postępowania - dostarczyli jednak gliwickim śledczym ważne dla postępowania dokumenty m.in. protokół z sekcji zwłok Polaka.
Na razie nie wiadomo, kiedy zakończy się prowadzone w Kanadzie wyjaśnianie okoliczności śmierci Dziekańskiego. O tym zdecyduje tamtejsza prokuratura. W Kanadzie toczy się aż kilkanaście różnych dochodzeń w tej sprawie. Policjanci, którzy odwiedzili Polskę, zbierali materiał dowodowy na potrzeby każdego z nich.
Własne śledztwo w tej sprawie prowadzi od listopada prokuratura w Gliwicach. Dotyczy ono przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy i nieumyślnego spowodowania śmierci Polaka. Dotychczas przesłuchano w nim kilkunastu świadków. To osoby, które miały kontakt z Dziekańskim, zanim wyjechał do Kanady.
40-letni Dziekański przyleciał do Vancouver 13 października z Frankfurtu. Chciał się na stałe osiedlić w Kanadzie. Ponad 10 godzin czekał na swoją matkę, która nie mogła się z nim skontaktować, ponieważ Polak przebywał w tzw. strefie bezpieczeństwa. Nie uzyskał tam, podobnie jak matka, żadnej pomocy ze strony władz. Zmarł w rezultacie interwencji policjantów, którzy użyli elektrycznego paralizatora.
Opublikowane nagranie wideo całego incydentu nie potwierdziło twierdzeń policji, że Polak dostał ataku szału. Film, który obiegł media, wywołał wzburzenie i pytania o zasadność działań policjantów.