"Nie wierzę w to, że nastąpiła pomyłka. Jest to z pewnością celowe działanie, sprawdzające naszą reakcję" – tak o wtorkowym naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez białoruskie śmigłowce mówił w rozmowie z RMF FM generał pilot Jan Rajchel, były rektor Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. "Pomyłka rzędu kilku kilometrów nawet na etapie szkolenia to jest ocena niedostateczna dla pilota śmigłowca" - dodał rozmówca Mateusza Chłystuna.
Gen. Jan Rajchel w rozmowie z RMF FM odniósł się do tego, że białoruskie śmigłowce realizowały loty przy granicy w ramach ćwiczeń zgłoszonych wcześniej stronie polskiej. Wykluczył możliwość, że do naruszenia przestrzeni powietrznej naszego kraju doszło w wyniku błędu pilotów.
Na tego rodzaju ćwiczenia, w tak napiętej sytuacji międzynarodowej, w pobliże granicy państwowej nie wysyła się pilotów, którzy mają niewielkie doświadczenie i mogliby popełnić taką pomyłkę - zauważył ekspert.
Jeżeli odbywają się tego rodzaju ćwiczenia i obserwujemy samoloty czy śmigłowce białoruskie, które skądś startują, możemy utrzymywać w powietrzu nasze samoloty dyżurne F-16, których stacje radiolokacyjne z powietrza mogą monitorować tę sytuację i mają o wiele większe możliwości niż stacje naziemne - sugerował gość RMF FM.
Podkreślił, że radary naziemne mają swoje ograniczenia. Pewnych reguł fizycznych się nie przeskoczy. W miejscach, gdzie jest dużo przeszkód terenowych, na małej wysokości, ze środków naziemnych będziemy mieli ograniczone pole obserwacji - zauważył gen. Rajchel.
Reporter RMF FM pytał byłego rektora Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, jak zapobiec powtarzaniu się takich incydentów.
Komunikat o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej resort obrony opublikował dopiero we wtorek wieczorem - po 10 godzinach od pierwszych informacji przekazanych przez świadków. Wcześniej resort twierdził, że maszyny leciały po stronie białoruskiej.
"Doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie, które realizowały szkolenie w pobliżu granicy. O szkoleniu strona białoruska informowała wcześniej stronę polską. Przekroczenie granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe. Dlatego też w porannym komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej" - wyjaśniono w dokumencie.
O incydencie poinformowano NATO, a charge d’affaires Białorusi wezwano do polskiego MSZ w celu złożenia wyjaśnień.
Zdaniem Ministerstwa Obrony w Mińsku informacje dotyczące naruszenia polskiej przestrzeni są "naciągane".
Oskarżenia o naruszenie polskiej granicy przez śmigłowce Mi-24 i Mi-8 Białoruskich Sił Powietrznych są naciągane i stworzone przez wojsko Polski oraz politycznych liderów, by usprawiedliwić gromadzenie sił zbrojnych przy granicy z Białorusią - oświadczył białoruski minister obrony, cytowany przez Reutersa.
O incydent w Białowieży pytany był gość Porannej rozmowy w RMF FM - wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński. Nie ma stuprocentowo bezpiecznych systemów, ale minister obrony wskazał już, że będzie zwiększenie liczebności wojska, że będą dodatkowe środki tam przeniesione. Niestety potwierdza się to, co mówiliśmy - że będą kolejne prowokacje ze strony Białorusi i Rosji - tłumaczył.
Jabłoński podkreślił, że kanałami wojskowymi o naruszeniu granicy zostali poinformowali polscy sojusznicy. Wiceszef MSZ dopytywany o to, jak to możliwe, że kolejny raz polskie państwo reaguje z opóźnieniem na to, co dzieje przy granicy, odpowiedział: Takie rzeczy się zdarzają w każdym państwie - zaznaczył.