Półroczna Madzia z Sosnowca nie zmarła po zatruciu czadem. Tak wynika z ustaleń biegłych, do których dotarł reporter śledczy RMF FM. Wątpliwości w tej sprawie pojawiły się po środowej konferencji prokuratury.
Biegli wykonali testy krwi dziewczynki na obecność tlenku węgla. Badania wykazały jednak, że we krwi Madzi nie ma śladów toksycznego związku. Ta opinia wykluczyła więc ostatecznie, by przyczyną śmierci dziecka było zaczadzenie. W środę na konferencji prasowej rzeczniczka śledczych w Katowicach Marta Zawada-Dybek przyznała, że prokuratura przeprowadziła oględziny pieców i przewodów kominowych w mieszkaniu rodziców dziewczynki. W najbliższych dniach zostanie sporządzona w tym zakresie szczegółowa opinia kominiarska - mówiła. Śledczy badali piec i komin, bo z zawartości twardego dysku komputera rodziców dziecka wynikało, że ktoś szukał w internecie informacji na temat skutków zaczadzenia.
Z naszych ustaleń wynika, że komputer, który śledczy zabezpieczyli w domu Waśniewskich, był wyczyszczony z wszelkich danych. Dopiero zatrudnieni przez prokuraturę eksperci odczytali te informacje z twardego dysku. To oznacza, że komuś zależało, by nikt nie dotarł do historii przeglądanych stron. Śledczy mają dowody na to, że w czasie, gdy ktoś, używając komputera rodziców dziewczynki, poszukiwał w sieci informacji o dziecięcych trumnach i organizacji pogrzebu, oni sami byli w domu.
Prokuratura w Katowicach sprawdza także, czy do śmierci półrocznej Magdy z Sosnowca mogło dojść wcześniej niż w dniu jej rzekomego porwania. Jak dowiedział się nieoficjalnie reporter RMF FM, dziewczynka mogła umrzeć nawet dwa dni wcześniej.
Wprawdzie są dowody w postaci zeznań świadków, które na razie wykluczają tę wersję, ale być może te zeznania się jeszcze zmienią - powiedział naszemu dziennikarzowi jeden z jego rozmówców znających sprawę. Ta wersja tłumaczyłaby fakt poszukiwania w internecie treści związanych z pogrzebem dziecka dwa dni przed upozorowanym porwaniem dziewczynki.
Na piątkowej konferencji prasowej ojciec małej Magdy zaprzeczył informacjom, jakoby dziewczynka zmarła wcześniej niż w dniu rzekomego porwania. Jak mówił, może pokazać jej zdjęcie, zrobione telefonem komórkowym właśnie na dwa dni przed tragedią. Zaprzeczył również, jakoby on lub jego żona przed śmiercią Magdy szukali w internecie informacji o cenach dziecięcych trumien, zasiłkach wypłacanych rodzicom po śmierci dziecka czy organizacji pogrzebu.
Bartłomiej Waśniewski wyjaśnił również, dlaczego wraz z żoną szukał w sieci informacji na temat zaczadzeń. Jak twierdził, ogrzewali mieszkanie, paląc w piecu i chcieli dowiedzieć się, jak postępować, żeby nie narazić się na niebezpieczeństwo.
Falę wątpliwości co do okoliczności śmierci małej Magdy wywołała środowa konferencja prasowa katowickiej prokuratury, która podała, że nie można wykluczyć wersji celowego pozbawienia dziewczynki życia. Poza tym, według śledczych, istnieje prawdopodobieństwo, że w ukryciu zwłok Magdy brały udział osoby trzecie. Wówczas także poinformowano, że śledczy zdecydowali o przebadaniu świadków wariografem. Poddania się badaniu odmówiła jedna osoba, ale prokurator nie zdradziła jej tożsamości.
Na piątkowej konferencji prasowej Bartłomiej Waśniewski przyznał, że chodzi o niego. Podkreślał też, że wciąż bierze leki psychotropowe, a to - jak mówił - wyklucza przeprowadzenie badania na wykrywaczu kłamstw.
Mała Magda była poszukiwana od 24 stycznia. Początkowo jej matka twierdziła, że dziewczynka została porwana z wózka po tym, jak ona sama została zaatakowana na ulicy i straciła przytomność. Półtora tygodnia później Katarzyna W. przyznała, że dziecko nie żyje. Jak twierdziła, dziewczynka wyślizgnęła jej się z rąk i uderzyła główką o próg w mieszkaniu. Kobieta miała zaś ukryć zwłoki w panice i ze strachu. Faktycznie, ciało dziecka odnaleziono w zrujnowanym budynku w Sosnowcu.
Prokuratura postawiła Katarzynie W. zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka. 15 lutego, w dniu pogrzebu swojej córki, kobieta opuściła areszt. Sąd uznał bowiem zażalenie jej obrońców na zastosowanie aresztu.
Kilka tygodni po tragedii rodzice małej Magdy wyprowadzili się z Sosnowca, bo - jak mówił na jednej z wcześniejszych konferencji prasowych Bartłomiej Waśniewski - "po tym, co się stało, nie widzieli dla siebie przyszłości" w tym mieście. Były detektyw Krzysztof Rutkowski, który pomagał parze, poinformował, że małżeństwo przeniosło się do Łodzi.