Lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego odmówili Lotniczemu Pogotowiu Ratunkowemu udzielenia pomocy 8-latkowi, który został ciężko ranny w wypadku w Oleśnicy. Jak podaje Gazeta Wrocławska, awantura między ratownikami, a lekarzami z Borowskiej trwała kilkanaście minut. Po blisko 20 minutach dziecko trafiło do szpitala wojskowego, gdzie zmarło. Sprawę bada prokuratura.
Do tragicznego wypadku doszło w poniedziałek w miejscowości Oleśnica na Dolnym Śląsku. Chłopiec prawdopodobnie wszedł na jezdnię w niedozwolonym miejscu podczas zabawy. Potrącił go ford focus, prowadzony przez 37-letnią wrocławiankę. Kilka sekund później chłopiec został potrącony przez kolejny pojazd jadący z naprzeciwka - forda mondeo, którym kierowała 33-letnia mieszkanka Oleśnicy.
Jak mówiła rzeczniczka Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, po transporcie chłopca z miejsca wypadku do szpitala, Uniwersytecki Szpital Kliniczny przy ul. Borowskiej odmówił udzielenia dziecku pomocy. Lekarze odesłali 8-latka do szpitala wojskowego przy ul. Weigla, gdzie trafił po blisko 20 minutach.
Sam transport trwał dwie minuty - mówi Justyna Sochacka rzeczniczka Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Resztę miały zająć kłótnie między ratownikami z LPR a lekarzami ze Szpitala Klinicznego i telefony do odpowiedzialnych lekarzy. Chłopiec na pomoc czekał w śmigłowcu.
Nikt ze szpitala przy Borowskiej nie widział chłopca, nie ocenił, w jakim jest stanie, nie wyszedł, ani nie zainteresował się. Lekarze zasłaniali się procedurami.
Rzeczywiście, chłopiec nie został tam przyjęty, odesłano go do nas. Czas, który mógł mieć znaczenie, został zmarnowany - mówi jeden z lekarzy szpitala wojskowego przy ul. Weigla. Teraz się nie dowiemy, czy zaważyło to o życiu chłopca. Godziny trwała reanimacja chłopca w szpitalu wojskowym, nie dało się go uratować.
Jak pisze Gazeta Wrocławska, dziecko było niewydolne krążeniowo i oddechowo.
Szpital z ulicy Borowskiej broni się: Zostaliśmy powiadomieni przez wojewódzkiego koordynatora ratownictwa, że Lotnicze Pogotowie Ratunkowe wiezie dziecko wymagające interwencji neurochirurga. Otrzymaliśmy informację, że przyjedzie do naszego szpitala, który jednak nie był do tego przygotowany.
Neurochirurg w naszym szpitalu na dyżurze był, ale jeden - mówi Bogusław Beck, dyrektor ds. lecznictwa w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym przy ul. Borowskiej. Dominującymi objawami były te neurochirurgiczne. Decyzja o przewiezieniu do szpitala wojskowego była wyrazem konsensusu miedzy moimi lekarzami, a Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym.
U nas zebranie zespołu i udzielenie pomocy dziecku trwałoby dłużej, niż 20 minut, które trwał transport do szpitala wojskowego - dodaje.
Wszczęliśmy w tej sprawie postępowanie z urzędu. Ma wyjaśnić, czy doszło do narażenia na utratę życia lub zdrowia chłopca z uwagi na to, że nie został przyjęty w szpitalu przy Borowskiej. Postępowanie prowadzi prokuratura Krzyki-Zachód. Na razie gromadzimy dokumentację - mówi Małgorzata Klaus z wrocławskiej prokuratury.
Gazeta Wrocławska
(acz)