Krakowska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie tragedii w Nowej Hucie w Krakowie. W mieszkaniu 7-piętrowego bloku w nocy eksplodował gaz. Zginęła pięcioosobowa rodzina. Prawdopodobną przyczyną wybuchu było nielegalne podłączenie gazu.
Ogień całkowicie zniszczył mieszkanie. Przyczyny pożaru wyjaśni komisja. Według policji na początku roku było zgłoszenie, że rodzina miała nielegalnie podłączony gaz. Interwencja funkcjonariuszy i pracowników pogotowia gazowego zakończyła się zabezpieczeniem rur w miejscu, gdzie wcześniej był zamontowany licznik. Urządzenie zdjęto z powodu niezapłaconych rachunków.
Od początku roku pracownicy krakowskiego pogotowia gazowego kilkakrotnie próbowali wejść do mieszkania, w którym doszło do wybuchu gazu. Tam pogotowie gazowe było kilkakrotnie, ostatnio 5 stycznia. Jednak do mieszkania nie zdołano wejść - powiedział RMF FM rzecznik małopolskiej policji Dariusz Nowak.
Przedstawiciele gazowni tłumaczą, że nie prosili o pomoc policji, ponieważ nie wierzyli, że nawet w asyście funkcjonariuszy uda im się wejść do mieszkania. Asysta policji nie zawsze jest skuteczna, niestety. Prawodawstwo jest takie, że mieszkanie jest własnością prywatną. Wejście z policją podejmuje się tylko w sytuacji, kiedy dostajemy informację, ż pojawia się gaz w atmosferze - tłumaczy Mariusz Dobrzański z zakładu gazowniczego w Krakowie. Takie przepisy to ewidentna luka w prawie – przyznają policjanci.
Policja rozważa dwie hipotezy dotyczące wypadku. Według pierwszej z nich pracownicy gazowni mogli popełnić jakiś błąd i źle zabezpieczyli instalację – to jednak jest mało prawdopodobne. Druga wersja zakłada, że ktoś dokonał ponownego podłączenia do instalacji prowizorycznym łączem.
Jak dowiedział się reporter RMF FM przedmiotem śledztwa będzie też ustalenie, czy wszystkie służby zarówno policja jak i pracownicy gazowni zrobili wszystko aby nie doszło do tragedii.
Do wybuchu doszło ok. godz. 5 na piątym piętrze budynku. W katastrofie zginęła cała rodzina: 56-letni ojciec i 53-letnia matka oraz syn w wieku 31 lat i dwójka jego rodzeństwa w wieku 9 i 11 lat. Sąsiedzi ofiar ze zgrozą opowiadają o tym, co się stało: Dziecko zleciało z okna już palące się. Ten pan wolał też wyskoczyć niż palić się w oknie.
Nie wszyscy potwierdzają wersję świadków. Zdaniem policji i straży pożarnej siła wybuchu była tak duża, że mogła wyrzucić te dwie osoby na zewnątrz. Zostanie to jednak ustalone w toku śledztwa.
W promieniu 100 metrów z okien budynków wypadły szyby. Na szczęście eksplozja nie naruszyła konstrukcji bloku. Z powodu silnego zadymienia ewakuowano 10 lokatorów budynku.