Nie ustawa zdrowotna, a pensje eurodeputowanych – to teraz najbardziej zajmuje posłów. W rekordowym tempie, bo podczas jednego tylko posiedzenia, Sejm ma usunąć lukę, wskutek której europarlamentarzyści nie dostają pensji.
Bruksela płaci eurodeputowanym jedynie diety, łoży na utrzymanie biur oraz podróże. Reszta powinna pochodzić z naszego budżetu. Problem w tym, że posłowie nie określili, od kiedy wypłacać pieniądze. Nie zdążyli, choć o tym, że do Unii wstępujemy, wiedzieliśmy od półtora roku.
Wśród nowych członków PE są byli posłowie. Do tej pory zarabiali 11 tys. brutto, jeździli i latali za darmo. Polskim eurodeputowanym trudno więc przeżyć miesiąc bez sowitej pensji...
Nie ma w tym nic śmiesznego, bo myśmy zainwestowali w to po parę tysięcy złotych, w przeloty. Właśnie idę za ostatnie pieniądze kupić bilet do Strasburga - skarży się Bogdan Pęk z LPR, który najgłośniej w ubiegłym tygodniu w sejmowych kuluarach utyskiwał na lukę w prawie.
My o nic nie krzyczymy - dodaje Pęk - proszę zrozumieć, że poseł zawodowy taki jak ja – tu nie ma się czego wstydzić – otrzymuje wynagrodzenie za swoją prace niełatwą i – jak widać mało efektywną – w tej kadencji legislacyjnych bubli nie brakuje.
I tak poseł prosi o zrozumienie, ale sam zrozumienia dla tych, którym pracodawcy potrafią nie płacić przez kilka miesięcy, nie znajdują. Ale oni mogą odwołać się do sądu i te pieniądze uzyskać, natomiast my się nie mamy się do czego odwołać, bo jest po prostu luka prawna - tłumaczy Pęk.
Trochę płacimy za ich własne zaniechania, bo większość z nich uczestniczyła w parach nad ordynacją wyborczą do Parlamentu Europejskiego i trochę zabrakło wyobraźni – przyznaje wicemarszałek Kazimierz Ujazdowski. Wyobraźni zabrakło, ale teraz reakcja jest natychmiastowa. Prezydium Sejmu spotkało się z pokrzywdzonymi europarlamentarzystami i jest obietnica, że krzywda niezwłocznie zostanie naprawiona.