Nowy rok przyniesie nauczycielom dwie podwyżki. Pierwszą, od początku stycznia, dostaną najgorzej zarabiający. Kolejną, od początku nowego roku szkolnego, powinni dostać wszyscy pedagodzy.
Nieplanowana podwyżka dotyczy głównie najmłodszych nauczycieli z wykształceniem niepedagogicznym, uczących w szkołach branżowych. Ministerstwo Edukacji musiało wprowadzić te podwyżki w tempie ekspresowym, po tym jak okazało się, że wynagrodzenia części nauczycieli od nowego roku byłyby niższe od podniesionej tuż przed wyborami pensji minimalnej.
Kolejna podwyżka to część wzrostu płac wywalczonego po kwietniowym strajku. Według wstępnych zapowiedzi ministra edukacji, pensje miałyby wzrosnąć od pierwszego września o sześć procent, czyli od 160 do 230 złotych brutto. Związki zawodowe zwracają uwagę, że w budżecie państwa nie ma zagwarantowanych środków na te podwyżki.
Od nowego roku wzrośnie też subwencja oświatowa, główne źródło finansowania nauczycielskich pensji. Ministerstwo Edukacji Narodowej zapowiada, że do samorządów trafią blisko cztery miliardy złotych więcej, a samorządy ostrzegają, że to za mało, żeby sfinansować między innymi podwyżki dla nauczycieli, które resort obiecał po kwietniowym strajku. I ostrzegają, że będą musiały obciąć inne wydatki - na przykład na inwestycje.
Największe stowarzyszenie samorządów - Związek Miast Polskich - szacuje, że zabraknie blisko 25 miliardów złotych. Chodzi między innymi o pieniądze na blisko 10-procentowe podwyżki dla nauczycieli, które rząd wprowadził od września 2019 roku i kolejne 6 procent wzrostu płac od nowego roku szkolnego.
Ministerstwo Edukacji Narodowej odpowiada, że finansowanie zadań oświatowych to jeden z ustawowych obowiązków samorządów, których dochody w ostatnich latach cały czas rosną. I podkreśla, że w przyszłym roku budżet dołoży do wydatków samorządów blisko pięćdziesiąt miliardów złotych.
ZOBACZ: Rok 2020 w gospodarce. Będzie trudniejszy, ale nie będzie zły