Coraz więcej absolwentów gimnazjów wybiera szkoły techniczne i zawodowe. Ale wciąż blisko połowa uczniów chce się dalej uczyć w liceach ogólnokształcących. Do danych Instytutu Badań Edukacyjnych dotarł reporter RMF FM, Romuald Kłosowski.

Coraz więcej absolwentów gimnazjów wybiera szkoły techniczne i zawodowe. Ale wciąż blisko połowa uczniów chce się dalej uczyć w liceach ogólnokształcących. Do danych Instytutu Badań Edukacyjnych dotarł reporter RMF FM, Romuald Kłosowski.
Od 35 do 40 procent gimnazjalistów stawia na technika / Marcin Bielecki /PAP

Z danych IBE wynika, że zawodówki wybiera teraz 15 procent gimnazjalistów. W zależności od regionu - od 35 do 40 procent - stawia na technika. Połowa absolwentów gimnazjów idzie jednak do liceów. Wynika to z faktu, że w powszechnej opinii podstawą dobrego wykształcenia są studia wyższe i liceum jest naturalną drogą do tego, by te aspiracje zrealizować - mówi Agnieszka Chłoń-Domińczak, liderka zespołu Edukacji i Rynku Pracy. Zapewnia jednak, że wbrew powszechnej opinii, wybór szkoły ogólnokształcącej rzadko jest próbą odłożenia decyzji o swojej przyszłości. Problem polega na tym, że czasami zamiar pójścia na studia jest realizowany przez osoby, które mają pewne trudności, by dojść do poziomu kształcenia na stopniu wyższym. I widzimy spory odsetek osób, które nie dostały się na bezpłatne studia i mają problem w odnalezieniu się na rynku pracy. Niekiedy wybór liceum po gimnazjum jest ryzykowny.

W Instytucie Badań Edukacyjnych niemal każdy ekspert powtarza, że wśród bezrobotnych znacznie więcej jest absolwentów liceów, niż szkół zawodowych. Choć z drugiej strony oczywiste jest, że absolwenci liceów, a potem szkół wyższych - mogą liczyć na dużo lepszą pracę. Jeszcze niedawno połowa wybierających licea ogólnokształcące wybierało też klasy o ogólnym profilu - zauważa Magdalena Kamieniecka z Instytutu Badań Edukacyjnych. Teraz takich klas jest już coraz mniej, bo wymóg profilowania klas w szkołach ponadgimnazjalnych zakłada Podstawa Programowa Ministerstwa Edukacji Narodowej.

Jeśli zapytamy rodziców uczniów z podstawówek, gdzie chcieliby, by uczyły się dalej ich dzieci - najczęściej rodzice z wykształceniem średnim lub podstawowym marzą o stabilnej pracy dla dziecka: lekarz, nauczyciel. O pracy po konkretnych studiach. Natomiast rodzice tak zwanej inteligencji mówią: dziecko będzie robiło to, na co będzie miało ochotę, automatycznie przyjmując dla nich jakiekolwiek studia - wyjaśnia Natalia Skipietrow, rzeczniczka Instytutu Badań Edukacyjnych. Oczywiście życie to weryfikuje, ale z Badania Uwarunkowań Decyzji Edukacyjnych wynika również, że inne są decyzje dzieci starszych i młodszych. Jeśli w rodzinie jest kilkoro dzieci - starsze najczęściej od razu wybierają licea, a młodsze - technika lub szkoły zawodowe. Młodsze dzieci wybierają zawód, w którym szybciej będą mogli zarabiać.

Od czeladnika do rzemieślnika 

Niestety w naszym społeczeństwie pokutuje mit szkoły zawodowej jako tej gorszej, która nie daje możliwości rozwoju. A to nieprawda! Dziś jest wiele ciekawych szkół zawodowych, które dają mnóstwo możliwości rozwoju, które współpracują z dobrymi pracodawcami, które stosują nowoczesne technologie. Ważne jednak, by i ten wybór współgrał z pasjami młodych ludzi - radzi Chłoń-Domińczak. Część uczniów, zwłaszcza z większych ośrodków nie chce się przyznać do wyboru zasadniczej szkoły zawodowej. A to błędne koło. Tam mogą szybciej osiągnąć sukces, niż w kiepskim liceum. Niestety w wielu miastach przybywa liceów, które na renomę muszą pracować latami, czasem dziesięcioleciami. Jeszcze w latach 90. u absolwentów ówczesnych ośmioletnich podstawówek dominowały szkoły zawodowe. Potem wzrastała rola liceów. Teraz szkoły zawodowe wracają do łask młodych ludzi - podkreśla Chłoń-Domińczak i dodaje: oczywiście więcej osób wybiera technika, niż zasadnicze szkoły zawodowe, bo po maturze można kontynuować naukę na studiach.

Wybór gimnazjalisty

Na początku gimnazja odegrały wielką rolę w wyrównywaniu szans. Kiedy młodzież zaczęła otrzymywać wyniki swojego egzaminu gimnazjalnego, to nagle zobaczyli, że nie muszą powielać losu swoich rodziców, że mogą robić coś innego. I to dotyczy głównie młodzieży z małych miasteczek i wsi. Ta młodzież zaczęła iść do liceów, a później na studia. Ale każda akcja ma swoją reakcję. To widać akurat dość wyraźnie w miastach, gdzie jest zróżnicowanie gimnazjów. Są szkoły lepsze i gorsze, które prowadzą do lepszych i gorszych liceów. To skutkuje tym, że część wybiera bezpłatne studia publicznych uczelni, a część znajduje się na uczelniach o nieco słabszym poziomie - wyjaśnia Natalia Skipietrow.

Kto pomaga uczniom?

W wyborze kolejnej szkoły gimnazjalistom pomagają: rodzina i rodzice, nauczyciele oraz doradcy zawodowi. Według danych IBE, połowa gimnazjalistów deklaruje, że podejmuje decyzję osobiście. Co czwarty mówi o wpływie rodziny, a co piąty deklaruje, że największy wpływ mają znajomi. Tylko 5 proc. gimnazjalistów wskazuje nauczycieli. Do tej ostatniej grupy młodzież wlicza także doradców zawodowych. Tak mały odsetek wskazań nie dziwi ekspertów Instytutu Badań Edukacyjnych. Widzą bowiem słabe strony zajęć z doradztwa zawodowego w szkołach. Prowadzą je zarówno doradcy z urzędów pracy, z ośrodków psychologiczno-pedagogicznych, jak i doradcy zatrudnieni przez dyrektorów szkół. A każdy z wykładowców ma inną wizję zajęć. Co więcej są klasy, w których zajęcia z doradztwa zawodowego odbywają się raz w roku. Tak jest w siedmiu procentach szkół. Średnio (tak jest w co czwartym gimnazjum) takie zajęcia odbywają się cztery razy w roku.

Niestety spotkania z doradcą prowadzone są w grupach, a nie indywidualnie. Wielu uczniów niestety nie potrafi otworzyć się przy klasie - przyznaje Magdalena Kamieniecka. Trudno też poznać możliwości każdego ucznia podczas 45 minut zajęć. Niestety dyrektorzy gimnazjów ograniczają wydatki także na doradztwo zawodowe. Często tłumaczą to powielaniem informacji z zajęć podstaw przedsiębiorczości czy wiedzy o społeczeństwie. Ważne jednak, aby każdy uczeń wiedział, gdzie doradcę zawodowego znajdzie, gdzie może zwrócić się po poradę. Pomóc mogą nie tylko pracownicy najbliższej poradni psychologiczno-pedagogicznej, ale na przykład szkolni pedagodzy - podkreśla Kamieniecka. 

(abs)