Na pierwszy rzut oka na Białorusi wszystko wygląda tak, że ma się wrażenie, iż obywatele nie mają przeciwko czemu protestować - opisuje wysłannik RMF, który ostatni tydzień spędził u naszych wschodnich sąsiadów. Ale to pozory…

Pełne półki w sklepach, stoiska markowych firm, powszechna telefonia komórkowa, bardzo czysto – tak pierwsze swoje wrażenia opisuje Krzysztof Zasada. Szokujące były pobocza dróg - w wielu miejscach, nawet w lasach, z misternie przystrzyżoną trawą. Wszystko wygląda tak, że właściwie ma się wrażenie, że Białorusini nie mają się przeciwko czemu burzyć.

Wszystko jednak się zmienia, gdy zaczyna się z nimi rozmawiać, kiedy włączy się telewizję i jakiś program informacyjny, gdy zapyta się w miejscu publicznym o sytuację w kraju - opowiada. I tak np. od wczoraj każdy urzędnik państwowy na Białorusi, który chciałby wyjechać na delegację zagraniczną, musi mieć osobistą zgodę prezydenta. Zgodnie z dekretem Łukaszenki - taki wyjazd służbowy nie może trwać dłużej niż dwa dni.

Zwykli mieszkańcy mają zaś – zgodnie z zarządzeniem Łukaszenki – zamontować odbiornik radiowy nastrojony na specjalny program, który będą redagować państwowi eksperci od propagandy. O białoruskim „kołchoźniku” z panią Elżbietą - Polką mieszkającą w Baranowiczach, rozmawiał dziennikarz RMF:

A gdzie wolność? Gdzie opozycja wobec takiego systemu? Oczywiście na Białorusi istnieje opozycja, ale - jak sama przyznaje - jeszcze za mało dojrzała, by móc zagrozić reżimowi Łukaszenki.

Dalsza część artykułu pod materiałem video:

Dlatego jak mówi Wincuk Wiacziorka, lider Białoruskiego Frontu Narodowego, największej opozycyjnej partii na Białorusi, rewolucja jest możliwa, ale nie za miesiąc, choć i nie za dziesięciolecia. To sprawa najbliższej przyszłości. Hasło Frontu brzmi zresztą „ Wczoraj Ukraina, jutro Białoruś”. Z Wiacziorkiem rozmawiał Krzysztof Zasada.

A dodajmy, że na Białorusi bardzo ostro zwalcza się każdy ruch, który jest choćby minimalnie niezależny. Te represje nie omijają także Związku Polaków na Białorusi. Ostatni przykład?

Stary sposób - gadzinówka i to pod szyldem „Głosu znad Niemna”. Wydawanie tej gazety zostało wstrzymane przez władze kilka tygodni temu. Ale nagle ni stąd ni zowąd „Głos” ukazała się, trafił w prenumeracie do Polaków. W stopce redakcyjnej nie ma jednak nazwisk - większość tekstów napisał Tadeusz Kruczkowski - odsunięty od władzy były szef Związku Polaków, którego Łukaszenka chce przywrócić na to stanowisko. W artykułach szkaluje przede wszystkim nowe władze.

Największe oburzenie budzi jednak zapis na ostatniej stronie - Gazeta jest wspierana przez Senat RP.