​"O cztery miliardy złotych rocznie wzrosną obciążenia dla właścicieli firm transportowych" - alarmują do Ministerstwa Infrastruktury zrzeszenia przewoźników. To jedna z ich uwag do najnowszego projektu ustawy o zmianie sposobu wynagradzania kierowców zawodowych. Wyższe wydatki przewoźników wynikałyby z tego, że większa część wynagrodzenia kierowcy byłaby mu wypłacana jako podstawowa pensja. A nie - jak teraz - jako premie i nadgodziny. "To będzie więcej pieniędzy dla fiskusa. A często mniej dla kierowcy" - przewiduje Joanna Jasiewicz ze związku Transport i Logistyka. Projekt Ministerstwa Infrastruktury podoba się związkowcom z NSZZ Solidarność.

​"O cztery miliardy złotych rocznie wzrosną obciążenia dla właścicieli firm transportowych" - alarmują do Ministerstwa Infrastruktury zrzeszenia przewoźników. To jedna z ich uwag do najnowszego projektu ustawy o zmianie sposobu wynagradzania kierowców zawodowych. Wyższe wydatki przewoźników wynikałyby z tego, że większa część wynagrodzenia kierowcy byłaby mu wypłacana jako podstawowa pensja. A nie - jak teraz - jako premie i nadgodziny. "To będzie więcej pieniędzy dla fiskusa. A często mniej dla kierowcy" - przewiduje Joanna Jasiewicz ze związku Transport i Logistyka. Projekt Ministerstwa Infrastruktury podoba się związkowcom z NSZZ Solidarność.
Zdj. ilustracyjne /Marcin Bednarski /PAP

Na obecnym etapie jest to projekt przedstawiony partnerom społecznym, w tym związkom zawodowym i pracodawcom. Mamy ocenić, w jaki sposób ta propozycja mogłaby finansowo wpłynąć na obciążenia pracodawców i pracowników - tłumaczy Joanna Jasiewicz. Zmiana zaproponowana to więcej do pensji zasadniczej, więcej do tych elementów wynagrodzenia, które są objęte opodatkowaniem. Więcej dla fiskusa i skarbu państwa, a zobaczymy, czy więcej dla samych pracowników. Teraz pracownik poza pensjami zasadniczymi, dużo pieniędzy otrzymuje w ramach diet i ryczałtów za nocleg, które nie są ozusowane i opodatkowane. Ten element zniknąłby. Pracownik otrzymałby wyższe uposażenie zasadnicze, od których musiałby odprowadzić i ZUS, i podatek. To większy koszt dla pracodawcy, ale też dla pracownika, który poniósłby część tych kosztów - tłumaczy prawnik związku Transport i Logistyka. 


Przewoźnicy tłumaczą, że obecnie 2-3 tysiące złotych z wynagrodzenia kierowcy zawodowego w wysokości 6-7 tysięcy złotych to kwota bez podatków. Ta część byłaby uszczuplona. Mogłoby to być na przykład 20 procent, jeżeli doliczylibyśmy koszty dodatkowe ZUS-u zgodnie z procentami ozusowania poszczególnych elementów, które są ustalane co roku - dodaje. W efekcie pracownik nie otrzymywałby 7 tysięcy, a na przykład 5 tysięcy złotych, pod warunkiem że pracodawca nie dopłacił ze swoich pieniędzy, żeby wynagrodzenie pracownika pozostało takie samo - dodaje.

Związkowcy za projektem

Zbyt często kierowca zarabia pensję minimalną. A resztę pieniędzy dostaje jako dodatki - przekonuje w rozmowie z RMF FM Piotr Duda, przewodniczący NSZZ Solidarność. Teraz kierowca często śpi w samochodzie, rezygnuje z noclegu w motelu. Diety i ryczałtu nie należy traktować jako wynagrodzenie, nie tędy droga. Przedsiębiorcy transportowi mieli 28 lat, żeby dostosować się do rynku pracy i nie mogą konkurować kosztami pracy, tylko innymi kosztami. Sekcja transportowa NSZZ jest w kontakcie ze związkami zawodowymi w tym temacie, nie można tak traktować kierowców. Kierowcy chcą odprowadzania składek od 6-7 tysięcy, a nie od minimalnego wynagrodzenia - podkreśla. 

(az)