To niepoważna propozycja i nas nie satysfakcjonuje - tak szef podkarpackiego związku zawodowego lekarzy Zdzisław Szramik komentuje obietnice ministra zdrowia. Zbigniew Religa zgodził się na 30-procentowe podwyżki dla lekarzy, ale od 1 października.
Tego typu żądanie jest nierealne. Możemy przyspieszyć podwyżkę od 1 października tego roku - mówił Religa. Lekarze na Podkarpaciu będą nadal protestować, nie wykluczają rozszerzenia protestu na inne regiony. Na podwyżki zostanie przeznaczone 800 mln zł. Pieniądze będą pochodziły m.in. z rezerwy NFZ, przeznaczonej na leczenie Polaków za granicą.
Wszystko zależy od tego, czy dyrektorzy faktycznie uwierzą w obietnice prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia i Ministra Zdrowia - tłumaczy Krzysztof Bukiel z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Dyrektorom szpitali również trudno rokować, czy propozycja zostanie przyjęta. Trudno mi powiedzieć. Z jednej strony jest olbrzymia determinacja, z drugiej – też niewątpliwe zmęczenie wszystkich tym protestem. Atmosfera przedświąteczna – może to jest jakiś powód, by z tej propozycji skorzystać i zawiesić protest chociażby do majowej debaty w Sejmie - uważa Bernard Waśko, dyrektor szpitala w Rzeszowie.
Lekarze nie ufają jednak ministrowi zdrowia i szefowi NFZ. Ich zdaniem, nie mają oni odpowiednich pełnomocnictw, dlatego chcą, aby na rozmowy przyjechał premier, minister finansów i prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Pracownicy służby zdrowia chcą, by docelowo ich pensje wzrosły o 30 procent. Oznacza to, że na ten cel należy wydać aż 4 miliardy złotych. By znaleźć takie pieniądze, które pozwoliłyby na spełnienie żądań, konieczne byłoby np. uruchomienie wszystkich rezerw rządowych, obcięcie wydatków urzędników lub rezygnacja z rewaloryzacji rent i emerytur. Jest jeszcze jedno wyjście: wprowadzenie odpłatnej służby zdrowia.
Protestujący medycy dowodzą, że NFZ ma niewykorzystane rezerwy, które mógłby bez problemu przeznaczyć na podwyżki. Związkowcy przekonują także, że np. w Czechach na zdrowie idzie dwa razy więcej pieniędzy.