Oszuści prawdopodobnie uzyskali dostęp do danych inspekcji drogowej i dzięki temu naciągają kierowców złapanych na zbyt szybkiej jeździe. Jak ustaliła "Rzeczpospolita" wszystko wygląda legalnie. Diabeł jednak tkwi w szczegółach.
Kierowca dostaje pismo z logo Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego (GITD), podpisem inspektora oraz żądaniem wpłaty wskazanej kwoty (zwykle 100 lub 200 zł) na podane konto. Pisma docierają do osób, które rzeczywiście przyłapano na przekroczeniu prędkości. Ofiarą oszustów padli kierowcy m.in. z Warszawy, Tomaszowa Lubelskiego, z Łódzkiego i Dolnego Śląska. Sprawę bada już prokuratura na warszawskim Mokotowie, którą powiadomił GITD. Śledczy zablokowali też konto, na które kierowcy wpłacali pieniądze. Jednak co najmniej kilka osób dało się nabrać. Okazuje się, że jeśli kierowca przelał pieniądze oszustom, prawdziwy mandat i tak musi opłacić.
W pismach od oszustów nie było informacji, o ile dokładnie kierowca przekroczył dozwoloną prędkość. Logo też minimalnie różniło się od prawdziwego - czytamy w "Rzeczpospolitej". Skąd oszuści mogli mieć dane o tym, kogo zarejestrowały fotoradary? Śledczy wstępnie wskazują na Główny Inspektorat Transportu Drogowego. Dostęp do takich danych jest zabezpieczony. To, czy i w którym momencie doszło do ich ewentualnego ujawnienia, wykaże postępowanie prokuratorskie - mówi Łukasz Majchrzak. Inspekcja drogowa nie ma dobrych wieści dla kierowców, którzy zapłacili oszustom. Nadal mają oni do uregulowania wystawiony przez nas mandat, który zgodzili się przyjąć - dodaje Majchrzak.
W razie wątpliwości najlepiej dzwonić do GITD (infolinia 22 220 45 00 czynna jest od poniedziałku do piątku w godz. 8 do 18) lub wejść na jej stronę internetową www.gitd.gov.pl.