Kim był pradziadek czy prababcia, których groby odwiedzamy? To ustalają genealodzy. Ich pasją jest stałe rozbudowywanie drzewa swojego rodu. Choć to praca czasochłonna - daje sporo satysfakcji. Z Michałem Marciniakiem z Warszawskiego Towarzystwa Genealogicznego rozmawiał reporter RMF FM, Romuald Kłosowski.
Romuald Kłosowski: Jak daleko sięga Pana drzewo genealogiczne?
Michał Marciniak: Ustaliłem większość przodków do XIX wieku. Oczywiście nie mówię o wszystkich liniach. Wciąż śledzę nowe linie.
Jak stworzyć własne drzewo?
Należy zacząć od siebie. Porozmawiajmy z rodzicami i jeśli żyją - także z dziadkami. Ważne, by informacje o ich rodzicach i dziadkach zanotować. Nie warto ufać swojej pamięci, bo poszukiwanie przodków może zająć nawet kilka miesięcy lub kilka lat. Polecam też nagrywanie takich rozmów. Warto zerknąć do dokumentów, które na pewno mamy w domu czy do zdjęć z rodzinnego albumu. Polecam też wyjście "z naszego domu" i rozejrzenie się dalej. Przy okazji Święta Zmarłych - przyjrzyjmy się rodzinnym nagrobkom na cmentarzach. Na nich możemy znaleźć mnóstwo informacji o przodkach. Poza imieniem i nazwiskiem, często możemy spotkać wiek zmarłego, datę śmierci, a na przedwojennych nagrobkach często są też informacje o wykonywanym zawodzie, na przykład: kasjer, obywatel ziemski, lekarz... I wtedy, bazując na dokumentach od rodziny, możemy szukać dodatkowych informacji. Często rozpoczynamy badania od odwiedzin archiwów parafialnych lub urzędu stanu cywilnego. Tam są rejestry aktów urodzenia. Zaczynamy od nas i idziemy wstecz, przez rodziców, dziadków.
Czy na przykład w urzędzie stanu cywilnego, przy jednym okienku mogę poprosić o swój akt urodzenia matki, później matki, babki?
Tak można prosić zarówno o swój akt urodzenia, akty rodzeństwa i swoich przodków. Warto prosić o odpis aktów, ich kopię czy fotokopię.
Problem tylko w tym, że zwłaszcza XIX i XX wiek to czasy sporej migracji. To chyba wiąże się z odwiedzaniem wielu miejsc?
Rzeczywiście. Dziś mamy sporą migrację ludzi, ale XIX wiek z pewnością jeszcze bardziej zaznaczył się przemieszczaniem ludności; z małych ośrodków ludzie przenosili się do miast, ale także wyjeżdżali zagranicę. Ważny jest zatem wywiad w rodzinie. I uwaga - to że dziadkowie urodzili się w danej miejscowości nie oznacza, że tam wzięli ślub. Te informacje, gdzie na przykład dziadkowie się urodzili - są w aktach zgonu. Akta jednak znajdują się w różnych miejscach w Polsce, wszystko zależy od okresu, w którym zostały utworzone. Zasada jest taka, że miejscowe urzędy stanu cywilnego przechowują akta urodzeń przez sto lat, a 80 lat - akta małżeństw i akta zgonów. Ale możemy tam spotkać i akta dwustuletnie. Później dokumenty trafiają do archiwów państwowych. Tam możemy korzystać z pracowni, a pomóc mogą nam - na ogół życzliwi pracownicy. Pomoc dotyczy zwłaszcza obcojęzycznych dokumentów, a przecież ponad stuletnie akta były sporządzane w językach zaborców lub po łacinie. Zachęcam, by korzystać ze spotkań regionalnych towarzystw genealogicznych. To ogromne źródło fachowej pomocy. Oczywiście mogą nam internet. Jest mnóstwo forów internetowych czy stron internetowych, gdzie można znaleźć mnóstwo zdigitalizowanych dokumentów.
Jakie dokumenty poza aktami zgonów czy urodzeń są istotne do ustalenia naszych przodków?
Pomóc mogą choćby rejestry mieszkańców. Tam znajdziemy informacje o tym, skąd dany mieszkaniec pochodził, czym się zajmował, ewentualnie - także gdzie się przeniósł. Mamy też zasoby akt sądowych, akt notarialnych. Tam można znaleźć ślady różnych transakcji, na przykład zakupu ziemi, pożyczki czy sporządzenia testamentu. To kopalnia informacji! Oczywiście im wyżej w hierarchii społecznej, tym więcej akt. Dzisiaj przecież jest podobnie.
Gorzej z polską wsią?
Niekoniecznie. Gdy przejdziemy przez XX i XIX wiek to zobaczymy, że sporo rodzin było na danym terenie od dłuższego czasu. Oczywiście najlepiej, gdy w miarę wcześnie, na przykład w XVI wieku wykształciło się już nazwisko.
A jeśli nazwisko już jest, to przecież często przez wieki różnie zapisywane? To choćby błędy urzędników, ale też spolszczenie na przykład niemieckobrzmiących nazwisk...
Tak naprawdę dopiero w latach powojennych jest wymaganie, by nazwisko było zapisywane w jednej formie. A poza tym w XIX czy w XVIII wieku nazwiska nie były często utrwalane, nawet te polskobrzmiące były często zmieniane. Maćkowiak mógł być Maćkiewiczem, a tych form mogło być jeszcze więcej. Taki Maciek mógł się przenieść do innej miejscowości, a wraz z tą zmianą, zmieniło się też jego nazwisko. Tak samo obcobrzmiące nazwiska mogły być zapisywane fonetycznie, a na początku XIX wieku - Schwarzberg mógł się stać Kamińskim.
To utrudnia wyszukiwanie, choćby z zasobów internetowych?
Na szczęście wyszukiwarki operują takimi algorytmami, że próbują wychwycić pewne różnice. Ale oczywiście lepiej samemu przejrzeć akta. Oczywiście możemy dojść do punktu, gdzie nie możemy się już przebić.
Kogo możemy prosić o pomoc?
Są trzy ścieżki. Pierwsza to fora genealogiczne. Tam ktoś może nam podsunąć wskazówkę w poszukiwaniach. Po drugie - archiwa państwowe prowadzą też usługi komercyjne. Możemy tam zlecić przygotowanie kwerendy genealogicznej. Każde archiwum ma swój cennik, a opłaty są w zależności od rozpisanej, godzinowej pracy. To od 50 do 100 złotych za godzinę pracy. Do tego dochodzą też ewentualne koszty wykonania kopii dokumentów. Trzecia możliwość to znalezienie profesjonalnego genealoga. Tu ceny są różne, z reguły nieco większe. Bo to praca nie w jednym archiwum i też nie w internecie. To praca, która wymaga wyjazdów, noclegów. Na przykład informacja, że nasz przodek z XIX wieku urodził się w Łodzi, może oznaczać, że dokumenty są w Archiwum w Warszawie. Część genealogów wycenia też pracę w systemie godzinowym, część od znalezionego dokumentu; jeszcze inni - od rezultatów. Oczywiście może się okazać, że pomoc nie przyniesie rezultatów, bo nasze pierwsze ustalenia nie będą prawidłowe. Błędy zdarzają się bowiem także w dokumentach.
Dawniej mówiono o rejestracji wyznaniowej. Uprawnienia urzędnika miał ksiądz, pop czy pastor. Co z rabinami i społecznością żydowską. Ta grupa przecież chroni swoje dane.
Spora migracja dotyczy społeczności żydowskiej i niemieckiej. W tych przypadkach mamy też do czynienia z zawieraniem tak zwanych "mieszanych małżeństw" z Polakami, mamy liczne zmiany wyznań. Jeżeli mówimy o aktach, to dokumenty z XIX wieku są w archiwach. Problemem jest tylko to, że do końca XVIII wieku społeczność żydowska nie posiadała nazwisk. Używano patrymoników czyli nazw od imienia ojca. Ale nawet w XIX wieku, gdy te nazwiska się kształtowały, także z rozkazu zaborców, te nazwiska też się zmieniały. Ale w archiwach państwowych są zindeksowane zbiory ludności żydowskiej.
A zasoby Mormonów? Podobno ich bazy są najliczniejsze?
Oni w latach 70. XX wieku wykonali tytaniczną pracę. Zmikrofilmowali mnóstwo akt. Te dane w większości są publicznie dostępne. Część można przejrzeć w ich Centrach Rodziny, a jedyną opłatą jest koszt wypożyczenia mikrofilmu, za przesłanie go z Niemiec czy ze Stanów Zjednoczonych. Mormoni nie zajmują się ściśle wyszukiwaniem. Na ich stronie można znaleźć na przykład konkretną miejscowość, a później numer mikrofilmu.
A co osobiście poleca Pan na starcie poszukiwań?
Raz w miesiącu spotykamy się w Warszawskim Towarzystwie Genealogicznym. To z reguły wykłady w ostatni poniedziałek miesiąca, w historycznym budynku PAST-y. Następne spotkanie mamy 30 listopada o 17. Zachęcam, by zapisywać się do regionalnych towarzystw genealogicznych. To okazja, by poznać kogoś, kto być może poszukuje danych z miejsc, w których także my mieliśmy swoich przodków.