Prokuratura bada nieprawidłowości w funkcjonowaniu więzienia w Sztumie. To drugi, obok głównego wątku, aspekt śledztwa w sprawie zabójstwa więźnia przez byłego dyrektora zakładu Andrzeja G. Do morderstwa doszło w ubiegłym roku.
W sprawie przesłuchiwani są pracownicy Służby Więziennej. Informacje śledczych pochodzą także od osadzonych. Chodzi o przekroczenie uprawnień przez dyrektora, który w dniu wolnym od pracy kazał podwładnym wpuścić się do celi zabitego więźnia, ale także o niedopełnienie obowiązków przez tych, którzy na to zezwolili. Tu pojawia się także wątek nieprzeszukania dyrektora, który wniósł na teren zakładu karnego domowy, kuchenny nóż.
Nie mamy tutaj do czynienia już tylko z dyrektorem, który być może przekroczył uprawnienia wydając takie polecenia, ale także z funkcjonariuszem, który być może ich nie dopełnił. Zwykłym szeregowym pracownikiem Służby Więziennej, który na przykład powinien odmówić. Kwestia wniesienia noża, okoliczności wniesienia. To nie jest łatwa, jednoznaczna sprawa. A do tego dochodzą informacje, które napłynęły od osadzonych z tego zakładu karnego. Te zarzuty, który były przez te osoby podnoszone, są procesowo sprawdzane - mówił prokurator Wojciech Szelągowski z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Na razie nie jest planowane stawianie żadnych zarzutów, ale nie można tego wykluczyć. Spodziewać mogą się ich także pracownicy, jeśli śledczy uznają, że dopuścili się nieprawidłowości w swojej pracy. Śledczy podkreślają także, że wątek zabójstwa - mimo opinii biegłych, którzy stwierdzili niepoczytalność Andrzeja G. - do dziś nie został umorzony.
Do tragedii doszło w październiku zeszłego roku. Dyrektor zakładu karnego w Sztumie, w wolnym od pracy dniu, wniósł na teren więzienia nóż. Andrzej G. wszedł do celi, w której przebywało dwóch więźniów. Jeden z osadzonych wyszedł na zewnątrz. Więźniowi, który został w środku, dyrektor zadał kilka ciosów nożem kuchennym - w okolice szyi, prawej pachy i w klatkę piersiową. Zwłoki Józefa S. odkrył po powrocie do celi drugi skazany. Zamordowany odsiadywał liczne wyroki za kradzieże. Miał wyjść na wolność w 2030 roku.
Andrzej G. po wyjściu z celi wrócił do swojego gabinetu i poprosił podwładnych, aby wezwali policję. Przyznał się do winy.