Kilkudziesięciu świadków przesłuchano w sprawie tajemniczej śmierci Grażyny Kuliszewskiej, mieszkanki Borzęcina w Małopolsce. Prokuratorzy zwrócili się także o pomoc do Brytyjczyków. Wciąż nie ma jednak wyników sekcji zwłok kobiety, której ciało pod koniec lutego wyłowiono z Uszwicy. Nowe informacje na temat okoliczności śmierci kobiety opublikował natomiast detektyw wynajęty przez jej męża.
Weryfikujemy poszczególne wersje i hipotezy, ale o szczegółach nie informujemy - przyznał w rozmowie z PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie Mieczysław Sienicki. Jak podkreślił, w sprawie w charakterze świadków przesłuchano już kilkadziesiąt osób. Śledczy zapowiedział także kolejne przesłuchania.
Prokuratura - jak dodał - zwróciła się też do Brytyjczyków, w ramach międzynarodowej pomocy prawnej, "o przeprowadzenie określonych czynności dowodowych".
Zakład Medycyny Sądowej Collegium Medicum UJ w Krakowie wciąż nie przekazał prokuraturze wyników sekcji zwłok Kuliszewskiej. Prokurator zlecił wiele szczegółowych badań laboratoryjnych, w tym m.in. toksykologicznych (na wykrycie ewentualnych środków toksycznych w organizmie). Biegli po zapoznaniu się z wynikami badań przygotują opinię co do śmierci i mechanizmu zgonu - wyjaśnił rzecznik tarnowskiej prokuratury okręgowej.
O wiele więcej niż prokuratura ujawnia prywatny detektyw, którego w styczniu wynajął mąż Grażyny Kuliszewskiej. Jak poinformował na swoim profilu facebookowym, podczas sekcji zwłok stwierdzono uszkodzenia czaszki.
"Wstępne wyniki sekcji mogą wskazywać na uderzenie tępym narzędziem lub uderzenie głową o tępą krawędź innego przedmiotu. Tego typu obrażenia mogą świadczyć o nieszczęśliwym wypadku bądź celowym działaniu" - napisał.
Zaznaczył, że "najbardziej istotną kwestią jest wyjaśnienie, czy w następstwie uderzenia w głowę Grażyna Kuliszewska zmarła, a jeśli nie, to czy została podjęta próba ratowania jej życia bądź działanie mające na celu pozbawienia jej życia (np. duszenie)".
Według ustaleń detektywa, w pobliżu domu, w którym nocowała Grażyna Kuliszewska, odbywała się "zakrapiana impreza", w której miała uczestniczyć osoba " pozostająca w wielomiesięcznym konflikcie ze zmarłą".
Jego zdaniem, "może okazać się że za śmierć Grażyny Kuliszewskiej mogą odpowiedzieć co najmniej 3 osoby".
Prokuratora nie komentuje rewelacji prywatnego detektywa.
Sprawę tajemniczego zniknięcia kobiety opisali na początku lutego dziennikarze Onetu i Faktu24.
Grażyna Kuliszewska pochodziła z Borzęcina koło Brzeska. Pracowała w Wielkiej Brytanii. Była mężatką, miała pięcioletniego syna. Z relacji mediów i świadków wynika, że ostatnich świąt Bożego Narodzenia nie spędziła z rodziną - pozostała w Londynie, a mąż i syn wrócili do Polski.
3 stycznia również i ona przyleciała do kraju. Zdążyła z mężem Czesławem odwiedzić notariusza - zamierzali podpisać umowę, zgodnie z którą dom 34-latki w Polsce przechodzi na Czesława. Kuliszewska miała przepisać mężowi nieruchomość za 15 tys. funtów (prawie 75 tys. zł). Do podpisania dokumentu jednak nie doszło, ponieważ brakowało stosownych dokumentów. Portale podają również, że pieniądze, które Czesław miał przekazać żonie, zniknęły.
4 stycznia Kuliszewska planowała wrócić do Londynu, na lotnisko do Krakowa jednak nie dotarła. Jej ciało, po prawie dwumiesięcznych poszukiwaniach, wyłowiono 28 lutego z rzeki Uszwicy niedaleko Borzęcina.
Zgodnie z relacjami jej męża, wieczorem 3 stycznia jego żona była podenerwowana. Poszli spać w trójkę: on, żona i syn. Kiedy obudził się rano, 34-latki nie było. Miała zostawić mu wiadomość, że zobaczą się w Londynie. Pojechał do Londynu, ale nie zastał tam kobiety. Zawiadomił o tym bliskich i policję.
Według siostry Grażyny małżonkowie planowali rozwód, ale mąż twierdzi, że nie miał informacji o takich planach. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że w Londynie Kuliszewska miała mieć romans z Kurdem o imieniu Sardar. Gdy ten dowiedział się o zaginięciu kobiety, zamieścił na Facebooku ogłoszenie o nagrodzie w wysokości 100 tys. zł za informacje o zaginionej. Sardar twierdzi, że widział dokumenty rozwodowe przygotowane przez kobietę, która jednak nie chciała powiedzieć mężowi o swoich planach w obawie przed jego reakcją.
Na nagraniu z 21 listopada słychać kłótnię Grażyny i Czesława, widać też ich pięcioletniego syna; mężczyzna grozi kobiecie i przezywa ją, jest wspomnienie o rozwodzie i kłótnia o dom. Według ustaleń dziennikarzy Polka bez zgody męża wzięła pożyczkę na dużą kwotę w jednym z brytyjskich banków.