Niczego nie podpisałem, nie brałem pieniędzy, a uznali mnie za tajnego współpracownika – mówi w rozmowie z RMF FM ks. Antoni Misiaszek, który znalazł się na liście agentów SB.
Gdy ksiądz Misiaszek po studiach w Rzymie wrócił do Gdańska, stał się przedmiotem zainteresowania UB – z duchownym regularnie spotykał się jeden z funkcjonariuszy. Najpierw to on mówił mi wszystkie grzechy, jaki wie o mnie: gdzie ja był, co jadł, co pił. Drugi punkt, to była jakaś sprawa, on mnie prosił o wyjaśnienie - mówi w rozmowie z RMF FM ksiądz Misiaszek. Chodziło tu o komentowanie antykomunistycznych kazań biskupów.
Duchownego pytano także o księdza Jankowskiego. Ja mu mówię: niech się mnie pan nie pyta, bo ja tego komentował nie będę, bo ja uważam, że – nie wiem, jak ja powiedziałem – że Jankowski jest psychicznie niezrównoważony. Mówiłem to metodologicznie po to, żeby się mnie więcej nie pytał - tłumaczy ks. Misiaszek.
Duchowny dodaje, że o każdej rozmowie informował biskupa i dziś nie ma sobie nic do zarzucenia. Twierdzi, że niczego nie podpisywał i nie brał od SB pieniędzy. Chce domagać się sprawiedliwości – nie wie jednak, gdzie.