To wina przychodni i szpitali, bo źle organizują pracę lekarzy, a także pacjentów, bo zapisują się do kilu lekarzy jednocześnie. Tak szefowa Narodowego Funduszu Zdrowia tłumaczy olbrzymie kolejki do lekarzy specjalistów. Resort zdrowia nie ma natomiast żadnego poważnego planu rozwiązania tych problemów. Ministerstwo ogranicza się jedynie do działań kosmetycznych.
Nowa prezes Narodowego Funduszu Zdrowia Agnieszka Pachciarz w rozmowie z reporterem RMF FM Mariuszem Piekarskim, oprócz obwiniania lekarzy i pacjentów, zaznacza, że cały czas brakuje pieniędzy na zakontraktowanie większej liczby świadczeń.
Zobacz, gdzie do specjalisty czeka się najdłużej
By pomóc pacjentom, NFZ zamierza przesunąć chorych oczekujących na wizytę u specjalistów do kolejek do lekarza rodzinnego. Zdaniem prezes Pachciarz, w wielu przypadkach pacjenci ustawiają się w długiej kolejce do specjalisty, gdy wystarczyłaby wizyta u lekarza rodzinnego. Według szefowej NFZ, pacjenci też za często po pierwszej wizycie wracają do specjalistów.
W rozwiązaniu problemów pacjentów z pewnością pomógłby również system identyfikacji medycznej, który po numerze PESEL powinien sprawdzić nie tylko ubezpieczenie, ale wszystkie wizyty pacjenta u lekarzy, co ma wykluczyć zapisywanie się np. do kilku kardiologów jednocześnie. System powinien ruszyć od nowego roku.
Ministerstwo Zdrowia w sprawie kolejek ma tylko kosmetyczny plan działań. Nadal nikt nie ma politycznej odwagi, by powiedzieć, że skoro brakuje pieniędzy, to trzeba wprowadzić drobne opłaty za wizytę u lekarza. Podobnie tematem tabu jest podwyższenie składki zdrowotnej. Te pieniądze są nie do końca dobrze wydawane, więc mówienie o tym, że panaceum jest podniesienie składki nie jest najlepszym rozwiązaniem - ocenia wiceminister zdrowia Sławomir Neumann.
Od dawna receptą na bolączki służby zdrowia miały być dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne i wprowadzenie płatników konkurencyjnych do NFZ-u. Ale i w tym przypadku wciąż słyszymy: "pracujemy nad tym". O tym pewnie porozmawiamy na wiosnę - mówi Neumann. Na razie resort zdrowia pracuje nad zmianami w samym NFZ-cie. Ma być zdecentralizowany tak, by wszystkie decyzje o kontraktowaniu świadczeń zapadały w regionach. Ważą się również losy centrali funduszu.
Tylko w Ministerstwie Zdrowia na etatach pracuje 600 osób. Najwyraźniej nie dają sobie rady, skoro resort dodatkowo opłaca ponad pół setki osób na podstawie umów zlecenia. W sumie utrzymanie ministerstwa kosztuje nas rocznie 65 mln złotych. Ale to i tak nic w porównaniu z wydatkami, które ponosimy na utrzymanie wielkiego aparatu funduszu zdrowia. Wielkiego, bo w centrali i 16 oddziałach pracuje ponad 5 tysięcy osób. NFZ kosztuje nas 660 milionów złotych rocznie.
Jesteśmy bardzo tanią instytucją. 1 procent na funkcjonowanie to naprawdę nie jest dużo - przekonuje jednak prezes NFZ Agnieszka Pachciarz. Jak dodaje, fundusz odpowiada za ponad 60 mld złotych z naszych składek. Musi podpisać tysiące kontraktów, no i ma pod opieką 38 milionów ubezpieczonych. To prawda, tyle że ci, dla których NFZ istnieje, czyli pacjenci, nie czują, że ktoś dobrze gospodaruje ich składkami. Byliby skłonni utrzymywać tę rzeszę urzędników, gdyby czuli efekty ich pracy.
84 proc. ankietowanych źle ocenia działalność Narodowego Funduszu Zdrowia, tylko 12 proc. respondentów jest przeciwnego zdania - wynika z badania przeprowadzonego przez CBOS. W podobnym badaniu przed miesiącem działalność Funduszu źle oceniało 85 proc. ankietowanych, a tylko co dziesiąty respondent był przeciwnego zdania.
Pod koniec czerwca nastąpiła zmiana prezesa NFZ. Premier Donald Tusk powołał na to stanowisko Agnieszkę Pachciarz, która zastąpiła Jacka Paszkiewicza. Kandydaturę Pachciarz zarekomendował minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. CBOS przeprowadził badanie w dniach 14-22 sierpnia na liczącej 1011 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski.