Trzy dni temu dzielnicowy po raz ostatni kontaktował się z rodziną z Wołomina - podaje o poranku stołeczna policja. Wczoraj w domu przy ulicy Sławkowskiej doszło do rodzinnej tragedii. 40-letni mężczyzna zabił swoją konkubinę, jej 15-letnią córkę oraz ranił swoje dzieci w wieku 8 i 10 lat. Sam popełnił samobójstwo.

Mariusz Mrozek, rzecznik stołecznej policji przyznaje, że rodzina, w której doszło do tragedii, nie miała założonej Niebieskiej Karty, mimo że policja interweniowała tam trzy razy.

W listopadzie 2010 roku funkcjonariusze zostali wezwani w związku z awanturowaniem się mężczyzny, w marcu 2011 roku w związku z przemocą rodzinną. Wtedy też mężczyźnie przedstawiono zarzuty, jednak kobieta podczas przesłuchania stwierdziła, że nie chce składać zeznań i wycofała oskarżenia wobec partnera - powiedział Mrozek. Ostatnia interwencja miała miejsce w maju 2011 roku.

Jak podkreśla rzecznik stołecznej policji, dzielnicowy z Wołomina był w stałym kontakcie z zamordowaną kobietą. 40-latka miała jego numer w telefonie komórkowym. Ten numer policjanci znaleźli także na kartce, przylepionej na lodówce.

Ostatni raz dzielnicowy rozmawiał z kobietą trzy dni temu. Miała powiedzieć, że w domu nie ma problemów.

Mariusz Mrozek ujawnił także, że konkubent zamordowanej kobiety miał kryminalną przeszłość. Był karany za rozboje w 1990, 1995 i 2000 roku.

Według pracowników wołomińskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w domu przy ul. Sławkowskiej mieszkała matka samotnie wychowująca trójkę dzieci. Korzystała z pomocy finansowej, ale od roku nie prosiła już o pomoc. Do pracowników opieki społecznej nie dotarły żadne informacje o przemocy czy awanturach. 

Sąsiedzi nie zgłaszali, że w rodzinie dzieje się źle

Mariusz Mrozek ze stołecznej policji dodał, że sąsiedzi rodziny z Wołomina wiedzieli, że w tym domu dochodzi do sprzeczek, ale nie informowali o tym policji ani pomocy społecznej. Dopiero przesłuchani po ujawnieniu zbrodni przyznali, że do takich sytuacji dochodziło.

Jolanta Gągała, dyrektorka szkoły, do której uczęszczało rodzeństwo, twierdzi, że nie docierały do niej żadne sygnały, aby w rodzinie działo się coś złego. Dzieci były pogodne i zadbane, a nauczyciele nie zauważyli, żeby były na ich ciele siniaki albo inne oznaki przemocy.

W szkole w Wołominie, do której chodziła 15-letnia Sylwia, 8-letni Hubert i 10-letnia Daria lekcje odbywają się dziś normalnie. Dzieciom zapewniono opiekę psychologa.

Zginęły trzy osoby, w tym prawdopodobny sprawca tragedii

Noc z soboty na niedzielę para spędziła w klubie na imprezie karaoke. Świadkowie twierdzą, że nie było żadnych przesłanek, że może dojść do tragedii.  

Rodzinną awanturę przeżyli 8-letni Hubert i 10-letnia Daria. Oboje przeszli operacje w szpitalu przy ul. Niekłańskiej w Warszawie. Na razie ich stan nie pozwala na to, żeby policjanci mogli z nimi porozmawiać. Stan chłopca był ciężki, przeszedł szczególnie skomplikowany zabieg. Później operację przeszła 10-latka. Wzięli w niej udział chirurdzy i neurochirurdzy.

Nie żyje 15-letnia Sylwia. Według sąsiadów to ona opiekowała się w ostatnim czasie młodszym rodzeństwem.

Policjanci dowiedzieli się o rodzinnej tragedii w niedzielny poranek. W domu przy ul. Sławkowskiej po godz. 9 znaleźli ciało 40-letniej kobiety i jej 15-letniej córki. Później odkryli także ciało mężczyzny. Najprawdopodobniej mógł popełnić samobójstwo.