Wypełnione po brzegi świetlice, stołówka, która ledwo nadąża z wydawaniem posiłków i ogromne problemy z organizacją wychowania fizycznego – to trudna rzeczywistość uczniów i nauczycieli szkoły na warszawskiej Białołęce. W placówce przy Topolowej w tym roku jest aż 18 pierwszych klas.
Szkoła przy Topolowej to filia placówki nr 342, która mieści się przy ulicy Strumykowej. W tej filii na razie są tylko klasy pierwsze i drugie, ale i tak dzieci jest bardzo dużo - łącznie uczy się tam około 750 maluchów, czyli dwa razy więcej niż powinno. Dzieci uczą się na dwie zmiany - zajęcia ruszają o 8 bądź o 12.30, bo nie ma tylu sal, by pomieścić wszystkie na raz.
To, że szkoła jest przepełniona widać na pierwszy rzut oka - choćby rano, kiedy zaczynają się lekcje. Przed budynkiem pojawiają się prawdziwe tłumy rodziców z dziećmi, a na okolicznych parkingach próżno szukać wolnych miejsc.
Ogromna liczba dzieci sprawia, że zorganizowanie działania szkoły to dla pracowników potężne wyzwanie. „Dopięcie” planu lekcji to jedna sprawa - udało się to zrobić dzięki wprowadzeniu nauki na dwie zmiany - ale są też inne problemy.
Przykład - stołówka, która mieści zaledwie… 50 osób. Uczniowie jedzą na zmianę, ale to nie wystarcza. Dzieci, które mają sale lekcyjne umiejscowione na tej samej kondygnacji co stołówka, po prostu jedzą w salach, posiłki są tam dowożone - mówi w rozmowie z RMF FM dyrektor szkoły, Maria Marciniak-Małetka.
Bardzo trudne jest też zorganizowanie zajęć wychowania fizycznego - brakuje na nie miejsca. Szkolna sala gimnastyczna została podzielona, ale to nie wystarcza - jedną z klas trzeba było zamienić w salkę do ćwiczeń. Podobnie jest w przypadku świetlicy - zapisało się do niej tak dużo dzieci, że kilka klas zamieniono w sale świetlicowe.
Tłok daje się we znaki tak bardzo, że pracownicy szkoły muszą używać dość niestandardowych metod organizacyjnych. W niektórych miejscach wprowadziliśmy ruch jednokierunkowy, nauczyciele poruszają się z dziećmi specjalnymi trasami - opisuje dyrektor Marciniak-Małetka. Wszystko po to, żeby dzieci na siebie nie wpadały.
Skąd to całe zamieszanie i szkolny tłok? Białołęka to młoda dzielnica, która bardzo szybko zyskuje mieszkańców. Jest tu więc coraz więcej dzieci, a szkół nadal tyle samo - czyli za mało.
O sprawę przepełnionych szkół na Białołęce zapytaliśmy w stołecznym Ratuszu. Jak usłyszał nasz reporter, do 2018 roku w tej dzielnicy ma zostać otwartych 5 podstawówek, 3 gimnazja, a także 5 przedszkoli i 3 żłobki. To są wszystko inwestycje, które są już w planie inwestycyjnym, a więc mamy na to zapewnione pieniądze - przekonuje wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński.
Dlaczego jednak dopiero teraz? Pytany, czy nie dało się przewidzieć sytuacji, która miała miejsce w tym roku, prezydent Paszyński zrzuca winę na... poprzednich włodarzy miasta. Nie robili nasi poprzednicy analiz demograficznych, po pierwsze, a po drugie analiz deweloperskich, czyli próby oszacowania liczby dzieci - podkreśla i dodaje, że obecnie takie analizy są prowadzone.
Niestety, to dość słaba wymówka, głównie dlatego, że obecna ekipa przejęła stery w stolicy.... 9 lat temu. Czasu na wykonanie prognoz było aż nadto. Paszyński przyznaje, że ten rok był najtrudniejszy, przekonuje, że dalej będzie tylko lepiej. Oby bo to dzieci, a nie urzędnicy muszą tłoczyć się w ciasnych szkołach.
Paweł Balinowski
(mpw)