Prokuratura w Jeleniej Górze i wrocławski IPN wszczęły śledztwo w sprawie bezprawnego wywiezienia dokumentów dotyczących historii Auschwitz. Sprawa dotyczy trzech skrzyń z dokumentami dotyczącymi załogi byłego nazistowskiego obozu. Niedawno poszukiwacze z Niemiec mieli je odnaleźć w okolicach Przełęczy Kowarskiej na Dolnym Śląsku.
Mieczysław Bojko, który twierdził, że wraz z grupą niemieckich poszukiwaczy odnalazł skrzynie, teraz temu zaprzecza. Po rzekomym wykopaniu dokumentów mężczyzna zgłosił się do lokalnej prasy i opisał, co znajdowało się w trzech znalezionych skrzyniach.
Tygodnik "Nowiny Jeleniogórskie" - cytując Bojkę - poinformował, że dwaj niemieccy poszukiwacze z okolic Schwarzwaldu poprosili Polaka o pomoc. Znam ich od dawna i wiedziałem, że są osobami pewnymi. Po prostu im ufałem. W przeszłości kilkakrotnie mi pomagali. Dzięki nim znalazłem między innymi depozyt schowany w moście na Bobrze w Janowicach Wielkich oraz wszedłem w posiadanie bardzo ciekawych map okolic Pilchowic - mówił Bojko. Dodał, że teraz Niemcy posiadali bardzo precyzyjne dane na temat korytarza zasypanego w 1945 roku, w którym miały się znajdować dokumenty dotyczące więźniów Auschwitz. By wydobyć papiery, potrzebowali koparki. Za pomoc Bojko dostał 5 tysięcy euro i kilka map z zaznaczonymi nieznanymi szerzej tunelami w okolicach Miedzianki.
Kiedy sprawą zainteresowała się prokuratura i IPN, Polak wycofał się jednak ze wszystkiego, co powiedział lokalnej gazecie. Stwierdził, że pisze książkę i zależało mu na rozgłosie.
IPN i jeleniogórska prokuratura podkreślają jednak, że nie mogą się wycofać ze sprawy. Nie pozwala na to prawo - tłumaczy szef wrocławskiego IPN Włodzimierz Suleja. Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa złożyła prywatna osoba i szef muzeum w Auschwitz. Dlatego śledztwo zostało wszczęte. Podobne stanowisko ma prokuratura w Jeleniej Górze.