100 strażaków gasiło pożar budynków gospodarczych i około 50 hektarów traw przy ulicy Beskidzkiej na przedmieściach Łodzi. Płomienie zagrażały również jednemu z okolicznych domów. Na szczęście pożar udało się już opanować.
Ogień objął na początku trawy, potem zajął budynki i dotarł na dzikie składowisko zezłomowanych samochodów. Okoliczni mieszkańcy za tak szybkie rozprzestrzenianie się pożaru winią właściciela posesji z wrakami. Ich zdaniem płoną przede wszystkim opony ze starych samochodów. Palą się gumowe części, opony i chemiczne rzeczy, które były na tej zaśmieconej posesji - mówi kobieta mieszkająca w pobliżu. Jak dodaje, ma nadzieję, że teraz ktoś zainteresuje się dzikim składowiskiem samochodów. Mieszkańcy tłumaczą, że już kilkukrotnie prosili Straż Miejską o interwencję w tej sprawie.
Akcję gaśniczą utrudniał silny wiatr, który rozniecał ogień i przenosił go w inne miejsca. Pierwsi strażacy, którzy przyjechali na miejsce, mieli też problem ze znalezieniem hydrantu. Pokazałem im gdzie jest woda, odgrzebałem z ziemi i nawet dałem młotek, bo nie mogli otworzyć metalowej pokrywy - relacjonuje mężczyzna, z którym rozmawiała reporterka RMF FM Agnieszka Wyderka.
Niektórzy mieszkańcy domów, sąsiadujących z płonącymi łąkami, sami opuścili domy. W najtrudniejszej sytuacji było starsze małżeństwo, którego dom przez płot graniczy z posesją, gdzie znajdowały się samochody i ich części.