"Trzeba wykorzystać każdą okazję żeby przekonać prezydenta Trumpa do zmiany decyzji o wycofaniu 9 tysięcy żołnierzy z terenu NATO. Natomiast niejeden już optymista starający się przekonać prezydenta Trumpa do czegokolwiek - poległ na tym polu": - mówi w rozmowie z RMF FM były attaché wojskowy w Waszyngtonie, gen. brygady w stanie spoczynku Jarosław Stróżyk. W środę planowane jest podpisanie porozumienia o ulokowaniu w Polsce dodatkowych sił amerykańskich.

Tomasz Skory, RMF FM: Panie generale, gdyby spróbować zbilansować to, co prezydent Andrzej Duda zamierza zrobić w Stanach Zjednoczonych, to sprowadzenie dodatkowego kontyngentu wojsk amerykańskich do Polski, to jest korzystne, czy nie?

Gen. Jarosław Stróżyk: W sumie jest zdecydowanie korzystne. Zawsze walczyliśmy i chcieliśmy, aby więcej żołnierzy, amerykańskiej obecności, sprzętu, inwestycji było w Polsce. Natomiast nie możemy tego rozpatrywać tylko przez pryzmat Polski. Przede wszystkim cała wschodnia flanka NATO to również jej zaplecze w Niemczech, więc nie możemy abstrahować od wycofania 9 tys. żołnierzy amerykańskich z Niemiec - to przecież stamtąd ci żołnierze mają przybyć do Polski.

Sumarycznie, jeżeli popatrzymy na te liczby, to od roku 2016, czyli od decyzji prezydenta Baracka Obamy o rozmieszczeniu w Polsce 4,5 tysiąca żołnierzy amerykańskich, jeżeli nawet dodamy teraz te 2 tysiące żołnierzy obecni przenoszonych według zapowiedzi - to mamy 6,5 tysiąca (w Polsce) kontra 7 tysięcy wycofywanych z Niemiec. Więc mamy netto sytuację gorszą, niż w roku 2016, 2015.

Zaplecze amerykańskie w Niemczech jest szalenie istotne dla całej ewentualnej operacji na flance wschodniej. Wojny wygrywają zaplecza i rezerwy, nie wojska regularne w pierwszym rzucie będące na wojnie.

A przeniesienie części tego zaplecza do Polski nie rozwiązuje trochę problemu, nie upraszcza?

Mogłoby upraszczać, jednak nie sądzę, aby planiści amerykańscy chcieli przenieść elementy tego zaplecza, które byłoby w zasięgu bezpośredniego ataku rakiet taktycznych o zasięgu do 500 km z Kaliningradu... Popatrzmy dziś - nawet w tej chwili wojska amerykańskie nie są rozmieszczone na wschód od Wisły, nie są rozmieszczone w centrum Polski. Są jednak na tym zachodnim pasie, oddalonym od ewentualnego teatru działań. Nie sądzę więc, żeby to było możliwe ze względów strategicznych, po drugie zaś - wybudowanie takiej infrastruktury, jaka jest obecnie w Niemczech - a to są wielkie garnizony i lotniska - zajęłoby co najmniej 3-4 lata. To jest jednak dość długi okres.

Nie dalej jak dziś rano minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak zapewniał, że infrastruktura jest gotowa na przyjęcie amerykańskich żołnierzy, nie mówiąc o sprzęcie, który też jest dość niebagatelny.

Zdecydowanie. Sprzęt jest dość istotny. Natomiast ta infrastruktura dla dwóch tysięcy żołnierzy... ja nie znam tego miejsca, które jest obecnie przygotowane na taką liczbę żołnierzy.

Jest mowa o Drawsku Pomorskim, np. o tamtejszym kompleksie infrastrukturalnym wojska...

Czyli o poligonie. A mówimy o wojsku amerykańskim, które przebywa w Niemczech z rodzinami... To jest trochę inne wojsko niż to, które obecnie jest w Polsce, które jest rotacyjne, zmienia się co 9 miesięcy. Tamci żołnierze przyjeżdżają do Niemiec na 2-3 lata albo dłużej, na kilka rotacji, wraz z rodzinami. Ja nie widzę w tej chwili zaplecza dla tych rodzin. Oczywiście oby się tak stało, że moglibyśmy wybudować pełne zaplecze szkolno-mieszkalne, natomiast na tym etapie to są warunki absolutnie polowe, które też oczywiście są dla żołnierzy możliwe. Wszystko to bardzo istotne decyzje, natomiast na tym etapie to tylko zapowiedzi. My nie mamy czasu na czekanie. Zagrożenie ze wschodu rzeczywiście jest, powinniśmy odstraszać naszego potencjalnego przeciwnika.

Przyzna pan jednak, że całkiem poważne są te środki, które Amerykanie zamierzają skierować do Polski. Jest mowa o prawie 30 dodatkowych F-16, o 5 transportowych Herculesach w nowszych konfiguracjach niż te, których dziś używamy, jest nawet mowa o dwumiejscowych, szturmowych helikopterach Apache lub Viper. To wszystko też jest przecież odstraszanie?

Zdecydowanie tak. Niech tak się stanie, ale niech to nie będą tylko obietnice wyborcze, bo mam wrażenie że jesteśmy nie tylko w szczycie kampanii wyborczej w Polsce, ale też prawie w szczycie kampanii w USA, gdzie prezydent Trump dołuje w sondażach. Martwi mnie jednak brak zgody w sprawie strategii. W sprawach bezpieczeństwa państwa nie powinno się używać PR-u. Powinna tu być ponadpartyjna zgoda, tymczasem np. w Polsce w tej chwili nie ma informowania opozycji przez władzę wykonawczą na temat naszych zamiarów. I nie widzę też takiej ponadpartyjnej zgody po drugiej stronie oceanu - prezydent Trump na tym etapie opuszczany jest przez kolejnych prominentnych republikanów, którzy nie chcą być z nim utożsamiani, bo w listopadzie również podlegają wyborom parlamentarnym.

Dość słabe sondaże prezydenta Trumpa to trudna pozycja. Obawiam się, że tak jak prezydent Trump negował prawie każdą decyzję prezydenta Obamy, tak i następna administracja nie będzie honorowała podpisanych przez niego umów. To ryzyko podejmowania istotnych decyzji w szczycie kampanii wyborczej.

To na gruncie amerykańskim i polskim, natomiast na gruncie polsko-europejskim, czy tym związanym z NATO - czy rzeczywiście prowadzimy do nadwerężenia naszych stosunków w Sojuszu? Z Niemcami zwłaszcza?

No, mam wrażenie że one są już nadwerężone już od czterech lat. Natomiast w obecnej sytuacji stawiamy się w roli asystenta w dość dużej kłótni gospodarczej między prezydentem Trumpem a panią kanclerz Merkel, to nam nie pomaga na gruncie europejskim. Jestem zwolennikiem tej teorii, że nasze stosunki z USA są tym lepsze, im silniejsza jest nasza pozycja w Europie. Nie kupuję też tej narracji, że prezydent Duda będzie reprezentował całą Unię Europejską czy NATO w rozmowie z Prezydentem USA. Nie reprezentował w mojej ocenie NATO wcześniej, nigdy nie bronił Unii Europejskiej - nie widzę powodu by sądzić, że akurat obecnie będzie działał w tej roli.

A jednak szef NATO zdaje się potwierdzać, że w pewnym sensie prezydent Duda reprezentuje NATO. Jens Stoltenberg rozmawiał wczoraj z prezydentem Dudą, sam o tym poinformował, powierzając jakby prezydentowi, który jako pierwszy (po epidemii) spotyka się z Donaldem Trumpem, reprezentowanie Sojuszu...

Rzeczywiście, trzeba wykorzystać każdą okazję żeby przekonać prezydenta Trumpa do zmiany decyzji o wycofaniu 9 tysięcy żołnierzy z terenu NATO. Natomiast niejeden już optymista starający się przekonać prezydenta Trumpa do czegokolwiek - poległ na tym polu. Tak było z sekretarzem obrony gen. Jamesem Mattisem, również John Bolton również miał wrażenie, że będzie mógł wpływać na decyzje obecnego prezydenta USA... Donald Trump jest jednak nieprzewidywalny, i nawet jeśli prezydent Duda przekonałby go do korekty tej decyzji, to po listopadowych wyborach w USA prezydent Trump może np. rozpocząć zupełnie nowy rozdział dyskredytowania NATO.

Albo na przykład nie realizując tego porozumienia z Polską, które jutro ma być zawarte?

Albo realizując je w połowie, albo pod pewnymi warunkami. Nie mam pełnego zaufania do decyzji, które on podejmował. Ci żołnierze amerykańscy, którzy są dziś w Polsce to efekt decyzji prezydenta Obamy, więc poczekajmy na efekt decyzji Donalda Trumpa.

Reasumując więc - warto, czy nie warto?

Generalnie warto. Warto próbować, walczyć, aby Polska była coraz bezpieczniejsza, by coraz więcej sojuszników było w Polsce i u nas ćwiczyło, zapoznając się z naszym teatrem działań. Wojsko jest od ćwiczenia i bycia przygotowanym, natomiast to politycy maja swoje kampanie wyborcze i obietnice, i oby ich dotrzymywali. Ze Stanami Zjednoczonymi warto współpracować, to nasz partner strategiczny i racja stanu, natomiast nie jest naszym celem "unia personalna" z prezydentem Trumpem. Musimy patrzeć szerzej, również poza tę być może kończącą się prezydenturę, również poza scenę republikańską, czyli na stronę opozycyjna w USA, demokratów, którzy dziś mają przewagę w Izbie Reprezentantów. Warto patrzeć szeroko na Stany Zjednoczone, nie tylko na prezydenta Trumpa.

Opracowanie: