Wyższy Urząd Górniczy wyjaśnia przyczyny śmierci górnika w kopalni Silesia w Czechowicach-Dziedzicach. Ciało mężczyzny znaleziono wczoraj wieczorem, po ponad 40 godzinach poszukiwań. Była to pierwsza tak dramatyczna akcja ratownicza w kopalni od czasu, kiedy półtora roku temu przejął ją czeski inwestor.
Górnik wpadł do gigantycznego podziemnego zbiornika z węglem. Żeby się do niego dostać, ratownicy musieli najpierw zjechać na linach, a potem ręcznie wybrać ze zbiornika kilkadziesiąt ton węgla. Rozwiązanie łatwiejsze, czyli otwarcie zbiornika od dołu nie wchodziło w grę, bo cały czas zakładano, że poszukiwany mężczyzna żyje.
Zakończona wczoraj późnym wieczorem akcja nie dała na razie odpowiedzi na najważniejsze pytanie: jak doszło do tego, że górnik znalazł się na taśmociągu z węglem, z którego chwilę potem wpadł do zbiornika.
Do wypadku w Silesii doszło w sobotę 460 metrów pod ziemią. Górnik wpadł do głębokiego na ok. 25 metrów zbiornika w połowie wypełnionego węglem, po czym został przysypany. Ostatni raz mężczyzna był widziany na taśmociągu w chwili, gdy wpadał do zbiornika. Nie wiemy, jak się tam znalazł - powiedziała w rozmowie z reporterem RMF FM Marcinem Buczkiem Ewa Sztejna.
Zaraz po wypadku wydobycie w kopalni przerwano. Mężczyzny szukało 6 zastępów ratowniczych. Ratownicy sądzili, że na ślad pracownika naprowadzi ich sygnał emitowany z nadajnika umieszczonego w jego lampce. Okazało się jednak, że znaleziono jedynie lampkę z nadajnikiem.
To już kolejny wypadek w śląskich kopalniach w tym miesiącu. 4 sierpnia 49-letni górnik zginął w należącej do Kompanii Węglowej katowickiej kopalni "Sośnica-Makoszowy".
Dwa dni wcześniej w kopalni Kompanii Węglowej "Chwałowice" w Rybniku 41-letni górnik kombajnista został podczas prac naprawczych dociśnięty elementem obudowy zmechanizowanej do przenośnika ścianowego.
1 sierpnia w innej kopalni Kompanii - "Piekary" w Piekarach Śląskich - 49-letni górnik doznał śmiertelnego urazu głowy podczas prac związanych z przemieszczaniem napędu wysypu przenośnika ścianowego.