Mimo że Dzień Edukacji Narodowej powinien być radosnym świętem, nauczyciele podkreślają, że ciężko im świętować z uśmiechem na ustach. Gdybym miał czegoś życzyć nauczycielom, to życzyłbym godziwych zarobków, które zachęcają do pozostania w zawodzie - mówi Marek Pleśniar, dyrektor Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
Dzień Edukacji Narodowej to obok składania życzeń czas, żeby mówić o kondycji polskich szkół i sytuacji nauczycieli. Eksperci podkreślają, że potrzebna jest odważna, duża reforma oświaty, która pomoże zarówno nauczycielom, jak i uczniom.
Nauczycielom chcemy życzyć, żebyśmy nie musieli tak gnać ze zdecydowanie nadmiarową ilością tak zwanego materiału do nauczenia. Mamy zbyt rozbudowane podstawy programowe przedmiotów. Oświata zasługuje na poważną, odważną reformę - mówi Marek Pleśniar, dyrektor Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
Niskie zarobki to główna przyczyna zmniejszania się liczby nauczycieli. Mamy do czynienia z selekcją negatywną do zawodu. Starsi nie chcą zostawać dłużej w zawodzie, a młodzi na pewno nie przyjdą, bo nie chcą zarabiać przez resztę życia około 3 tysięcy złotych. Już w zawodzie pielęgniarki, na porównywalnym stanowisku z tytułem magistra, to siedem tysięcy złotych - mówi Pleśniar.
Specjalistów do nauki zawodów brakuje już od dawna. To pogłębia się wraz ze wspomnianymi zarobkami, które nie rosną.
Specjaliści w wieku, który służyłby uczniom, czyli nie bardzo starzy, to muszą być ludzie z przemysłu, inżynierowie którzy pracują w biznesie, produkcji, znają swoją branżę. A tacy, na pewno nie będą chcieli przychodzić do szkoły, za takie zarobki jakie im się proponuje. Nie będą rujnować swojej kariery zawodowej - przyznaje dyrektor OSKKO.
Obok zarobków i braku nauczycieli problemem jest też niedoinwestowanie szkół. Nauczyciele żalą się, że muszą przynosić na lekcje własny papier do drukowania, przybory do pisania, nie mówiąc już o własnych laptopach.
Niektórzy rezygnują z inwestowania własnych pieniędzy w coś, co i tak nie zostanie im zwrócone. To swoisty strajk włoski, którego nie byłoby, gdyby zarobki były większe. Takie przynoszenie połowy domu do szkoły i z powrotem było już tradycją. Nauczyciele coraz głośniej mówią już "nie" - dodaje Marek Pleśniar.