Zaniedbania ABW w sprawie zatrzymania Barbary Blidy mogły wynikać z nacisków na agencję, żeby do akcji doszło jak najszybciej – dowiedział się RMF FM.
Wiceszef Agencji przyznał w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej", że błędy popełniono zarówno w trakcie zatrzymania jak i w fazie przygotowania samej akcji. Jak powiedział nam jeden z funkcjonariuszy ABW - agenci pracowali w takim tempie, że nie byli w stanie uniknąć pomyłek.
Przed zatrzymaniem stosuje się określone procedury, które pozwalają uniknąć takich niezapowiedzianych kłopotów. Agenci, którzy otrzymują zadanie, aby zatrzymać przestępcę muszą najpierw obserwować taką osobę, aby wiedzieć gdzie w danym momencie mieszka, czy ma pozwolenie na broń, czy ma ochronę itd. Agenci jeżdżą wtedy zwykle i obserwują taką osobę przynajmniej przez trzy dni. Cała procedura czasami trwa nawet dwa tygodnie. Jednak w tym przypadku – jak ustaliliśmy – polecenie zatrzymania Blidy, ABW otrzymała 24 kwietnia, a do zatrzymania doszło następnego dnia o godzinie 6 rano.
Oznacza to, że agenci nie mieli po prostu czasu, aby wykonać te wszystkie procedury. Jak powiedział reporterowi RMF FM jeden z funkcjonariuszy tę robotę mieliśmy wykonać bardzo szybko. Komu się spieszyło i kto ewentualnie mógł naciskać na agencję, by szybko realizować zatrzymanie to na razie wielkie niewiadome.
Katowiccy prokuratorzy chcieli postawić Barbarze Blidzie zarzut pośrednictwa w przekazaniu 80 tys. zł łapówki dla prezesa spółki węglowej. Podczas akcji Blida zastrzeliła się.
Po pierwsze: Oficerowie nie sprawdzili, czy Blidowie mieli broń. A można to było łatwo ustalić w bazie danych śląskiej policji.
Po drugie: Nie przeszukano łazienki u Blidów. Była posłanka poprosiła o skorzystanie z toalety. W łazience strzeliła sobie w pierś ze schowanego tam rewolweru.
Po trzecie: Funkcjonariuszka ABW zabrała tylko dwa zamiast
14 pocisków do pistoletu. Gdyby doszło do strzelaniny, nie miałaby się czym bronić.
Do tej pory nie ustalono, czy funkcjonariuszka zostawiła Blidę na chwilę w łazience samą.