Czy nasze służby specjalne to profesjonaliści, czy nieudolni amatorzy? Takie pytanie można by postawić, po ujawnieniu szczegółów zatrzymania pod zarzutem szpiegostwa 30-letniego porucznika Wojskowych Służb Informacyjnych.
Do zatrzymania doszło w ostatnich dniach ubiegłego roku. Opisująca kulisy ujęcia szpiega "Rzeczpospolita" ujawnia, że oficer WSI sam zadzwonił, a potem udał się do ambasady Rosji z ofertą współpracy. Z kolei służby kontrwywiadowcze zatrzymały go, zanim ustalono, komu miał przekazywać informacje i zanim otrzymał jakiekolwiek wynagrodzenie.
Można więc zapytać: czy najgłębszą tajemnicą tej sprawy nie jest przypadkiem kompromitacja naszych służb specjalnych? Znalezienie odpowiedzi na to pytanie nie jest proste – prawdziwości szczegółów szpiegowskiej afery ani nikt nie potwierdza, ani nikt im nie zaprzecza.
Gdyby to była prawda, to potwierdza to tylko tezę, jaką prezentuję od dłuższego czasu – Wojskowe Służby Informacyjne są instytucją niereformowalną - mówi Zbigniew Wassermann z sejmowej speckomisji. A o ich profesjonalizmie – dodaje – świadczy choćby działanie ich oficera, który chcąc dla kogoś szpiegować, najpierw do niego dzwoni, a potem idzie.
Jerzy Dziewulski pamięta z czasów PRL-u, że w milicji działał wtedy specjalny batalion funkcjonariuszy fotografujących klientów ambasad, zwłaszcza amerykańskiej: To był ten chłopak siedzący w budce z napisem MO.
Dziś i ta budka wygląda inaczej, i innych ambasad się bardziej pilnuje, ale - jak mówi Dziewulski – dziś także z całą pewnością kontroluje się osoby wchodzące i wychodzące z ambasady. I kto jak kto, ale oficer WSI powinien o tym wiedzieć.
Co więcej, nasze służby ujęły go, zanim mogły go użyć np. do dezinformacji, czy ustalenia odbiorcy jego informacji. WSI ma więc szpiega i... niewiele więcej.
20:15