Strajk komunikacyjny sparaliżował Katowice, Sosnowiec, Dąbrowę Górniczą, Będzin i Czeladź. Na ulice miast nie wyjechało ponad 350 autobusów i tramwajów. Związkowcy nie wykluczają zaostrzenia protestu. Akcja rozpoczęła się o godz. 4 rano.

W Katowicach, Sosnowcu, czy Dąbrowie Górniczej na przystankach autobusowych i tramwajowych od wczesnego rana zbierały się spore grupy ludzi, którzy chcieli dojechać do pracy. Niestety – jak mówili – nikt nie poinformował ich o strajku. Ci, którzy nie zamówili taksówki, lub nie zmieścili się do busów prywatnych przewoźników, po prostu się spóźnili.

Związkowcy nie wykluczają zaostrzenia protestu; mają zamiar blokować niektóre przejścia dla pieszych.

Czy Śląsk będzie sparaliżowany, tak jak zapowiadają związkowcy, przez całą dobę - o tym słuchaj w relacji katowickiego reportera RMF Tomasz Maszczyka:

Okazuje się jednak, że nie tylko mieszkańcy śląskich miast byli zaskoczeni. Również wielu kierowców i motorniczych nie wiedziało o planach związkowców. Jeszcze wczoraj nic nie wskazywało, że można się spodziewać właśnie takiej akcji. Po południu odbyła się sesja sejmiku samorządowego poświęcona sprawom komunikacji. Kiedy okazała się bezowocna, pracownicy komunikacji miejskiej w województwie śląskim, którzy zostali zaproszeni na obrady, podjęli decyzję o 

okupacji budynku Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach.

Po kilkudziesięciu minutach decyzję jednak zmienili i zpaowiedzieli strajk. Chodzi o to, żeby sejmik wywiązywał się z ustawowych obowiązków dopłaty do komunikacji ponadlokalnej, czyli wojewódzkiej. A tego sejmik nie czyni. Z 50 kilku milionów złotych cztery lata temu mamy dzisiaj 8 mln zł - mówił Krzysztof Leśniak, jeden z organizatorów protestu.

Według niego efekt jest taki, że ogranicza się kursowanie autobusów, likwidowane są np. linie nocne, a tłok w autobusach – w większości starych i wymagających wymiany – rośnie.

09:05