Wszystko wskazuje na to, że trzeci proces w sprawie pacyfikacji śląskich kopalń na początku stanu wojennego nie ruszy w terminie. Proces miał rozpocząć się we wtorek, ale z powodu nieobecności jednego z oskarżonych odbędzie się tylko rozprawa organizacyjna.
Jeden z byłych milicjantów legalnie pracuje za granicą i do kraju może wrócić najwcześniej jesienią. To on poprosił sąd o odroczenie rozprawy: Rzeczywiście jest zatrudniony w Irlandii i sąd postanowił uwzględnić ten wniosek - mówi sędzia Teresa Truchlińska-Binasik.
Na tym jednak nie koniec kłopotów. Kilku adwokatów broniących z urzędu oskarżonych poprosiło sąd o zwolnienie ich z tego obowiązku. Obrońcy tłumaczą się przekonaniami politycznymi, dużą ilością innych spraw, w których są obrońcami, czy różnicą zdań z oskarżonymi. Efekt jest taki, że sąd zbierze się w najbliższy wtorek, ale będzie to tylko posiedzenie organizacyjne.
Do tragicznych wydarzeń w kopalniach "Wujek" i „Manifest Lipcowy” doszło w grudniu 1981 roku. Po wprowadzeniu stanu wojennego załogi obu kopalń rozpoczęły strajk. Milicja dostała zadanie - jak to wtedy określano - "odblokowania zakładów". Bilans był tragiczny - 9 zabitych i ponad 20 rannych górników.
Procesy w sprawie pacyfikacji kopalń toczą się od ponad 10 lat. Dwukrotnie sąd pierwszej instancji uniewinniał część oskarżonych, a wobec pozostałych umarzał postępowanie. I dwukrotnie sąd apelacyjny te wyroki uchylał. Oskarżeni to członkowie plutonu specjalnego milicji, który pacyfikował kopalnie.
Instytut Pamięci Narodowej prowadzi też śledztwo przeciw prokuratorom wojskowym, którzy utrudniali pierwsze, prowadzone w stanie wojennym, śledztwo w sprawie śmierci górników. Mieli oni zacierać ślady i w ten sposób pomagać milicjantom uniknąć kary. Akt oskarżenia w tej sprawie wkrótce ma trafić do sądu.