Monumentalna, ośmiotomowa publikacja to fundament systemu szkolnictwa w Polsce. Jak to epickie dzieło rodem z Ministerstwa Edukacji Narodowej oceniają nauczyciele? Zbyt obszerne, zbyt niejasne i zbyt późno...
Przede wszystkim osiem tomów to spore wyzwanie, zwłaszcza dla nauczycieli młodych stażem. Całość ma blisko dziewięćset stron - to więcej niż "Krzyżacy" czy "Potop". Wprawdzie nie każdy nauczyciel musi przeczytać wszystko, ale materiał tak czy inaczej przytłacza. - Kto ma to czytać? Ile czasu trzeba na to poświęcić? Wuefista ma pozostałych siedem tomów z głowy, ale już polonista wypada, żeby znał wszystko od podszewki i zaliczył jeszcze przynajmniej części o historii i sztuce.
Bardziej doświadczeni koledzy, którzy przeżyli już niejedną reformę, dodają, że to wcale nie koniec. - To tak naprawdę dopiero gra wstępna - ocenia Tomasz Masłowski, matematyk z X Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu. - Podstawa jak sama nazwa wskazuje to tylko podstawa, za tym idą jeszcze programy nauczania, wybór podręczników. To wszystko zostaje na głowie nauczyciela.
Nic dziwnego, że w gimnazjach program nauczania powstał właściwie tuż przed pierwszym dzwonkiem, co chyba nikomu nie służy, a już najmniej uczniom.
Osobnym problemem jest ilość materiału, jaką muszą sobie przyswoić uczniowie. Stopniowe, coraz większe obciążanie dzieci nauką obserwują rodzice. Pierwszy szok czeka najmłodszych w IV klasie szkoły podstawowej.
- Syn do późnego wieczora robi lekcje w domu - mówi Artur, ojciec 11-latka. - Dzieciaki nic nie mają z dzieciństwa.
- Czasem, jak córka zobaczy czytankę, to oho-ho - dodaje mama rówieśniczki - popołudnie z głowy.