Prawie połowa alkotesterów, których używa polska drogówka nie posiada atestów. Oznacza to, że wyniki badań popularnym "balonikiem" nie mogą stanowić dowodu ani w sądzie, ani przed kolegium do spraw wykroczeń.
Żeby wyjaśnić całą sytuacje trzeba cofnąć się w czasie o dwa lata. Wtedy do zatwierdzenia typu i legalizacji alkotesterów wystarczyła pozytywna opinia Instytutu Ekspertyz Sądowych. Wtedy też policjanci kupili dużą partię urządzeń firmy "Lion". Kilka miesięcy później prezes Głównego Urzędu Miar znowelizował przepisy, na mocy których kupione alkotestery nie spełniały już norm. "To jest takie trochę urzędnicze patrzenie na świat. My musimy wykonywać swoje ustawowe zadania. Wydawanie takich decyzji, bez okresu przejściowego jest nieporozumieniem" - tak komentuje decyzję urzędników nadkomisarz Paweł Biedziak z Komendy Głównej Policji. Policjanci wydali na dwa tysiące alkotesterów ponad 10 milionów złotych". Nie oznacza to jednak, że te pieniądze zostały wyrzucone w błoto. Drogówka znalazła sposób i na to, po prostu urządzenia te traktuje jako wskaźniki spożycia alkoholu, czyli po to by stwierdzić czy kierowca pił czy też nie. Dopiero gdy okaże się, że zaglądał jednak do kieliszka funkcjonariusze są zmuszeni odwieść go w miejsce gdzie stoi atestowany alkomat lub na badanie krwi - tłumaczy Leszek Kornalewski, naczelnik wydziału ruchu drogowego w Komendzie Głównej.
foto Archiwum RMF
07:05