W sezonie jesienno-zimowym cena litra benzyny nie powinna przekroczyć 6 złotych. Podwyżki mogą sięgnąć najwyżej kilku groszy. Niestety tak dobrej wiadomości nie mamy już dla kierowców jeżdżących samochodami z silnikiem diesela. Jednak i tutaj nie ma tragedii. Według analityków, olej napędowy może podrożeć o około 10 groszy na litrze.
Za diesela jesienią trzeba będzie płacić tyle, ile za benzynę. Na zrównanie cen będzie miała wpływ przede wszystkim pogoda. To jest najważniejszy czynnik, który będzie decydował o cenach diesla - tłumaczy ekspert rynku cen paliw Urszula Cieślak z Biura Maklerskiego "Refleks". Zarówno olej napędowy jak i opałowy są bowiem w tej samej grupie produktów paliw. Dlatego im niższe temperatury, i w konsekwencji większe zużycie paliw grzewczych na świecie, tym wyższe będą ceny na dystrybutorach diesla na stacjach benzynowych. Jednak ceny paliw najbardziej zależą od sytuacji na Bliskim Wschodzie. Ewentualny konflikt na linii Iran - Izrael przyniesie podwyżki cen ropy na rynkach światowych - zauważa Cieślak. Teraz za benzynę w kraju płacimy średnio 5,87 zł, a za olej napędowy - 5,77 zł.
By zaoszczędzić na paliwie najlepszym wyjściem byłoby kupienie auta na wodę - żartuje jeden z kierowców, z którym rozmawiała Agnieszka Wyderka. Ale racjonalne oszczędności, pomimo prognozowanych podwyżek cen oleju napędowego, może przynieść jazda dieslem. Benzynowe samochody odpadają, bo dużo palą, a auta na gaz są drogie w utrzymaniu - przeglądy techniczne, martwienie się o parowniki itd. - dodaje.
Inni już powoli rezygnują z jazdy samochodem. Jak było ciepło, to jeździłem rowerem, bo tutaj mam kawałek i nie opłaca mi się jeździć autem. Czasami mogę nawet na pieszo przyjść. Skuteczna jest też zamiana prywatnego samochodu na komunikację zbiorową. Zamiast jeździć autem, wolę wsiąść w tramwaj, gdzie bilet miesięczny kosztuje 40 złotych. To daje mi oszczędności.
Przy poruszaniu się poza granicami miasta autobusy są znacznie tańsze niż podróżowanie samochodem. Dojeżdżam spoza Łodzi około 30 km i lepszym rozwiązaniem jest autobus. Płacę wtedy 55 złotych miesięcznie, a jazda samochodem kosztowałaby 70 złotych. W takim przypadku dokładałbym 20 złotych.
Jeszcze inni kierowcy ograniczają korzystanie z auta do dwóch razy w tygodniu, co zależy od tego, czy bak jest pełny czy pusty. W pozostałe dni przesiadają się do środków komunikacji miejskiej. Niektórzy podpowiadają też, że pomaga zdroworozsądkowa jazda - bez gwałtownego przyspieszania i hamowania. Pozwala to zresztą oszczędzać nie tylko pieniądze, ale też nerwy