Czeka nas gwałtowne hamowanie w gospodarce. Tak głoszą prognozy Komisji Europejskiej, banku Goldman Sachs czy polskich ekonomistów. Kto w czasach kryzysu się bogaci, a kto płaci ten ekonomiczny rachunek? Na pytania Michała Zielińskiego w rozmowie "7 pytań o 7:07" odpowiadał ekonomista Przemysław Kwiecień.
Po okresie spowolnienia związanego z przestojami w czasie pandemii odczuwamy skutki dodruku pieniędzy, a ostatnio wojny. Jednak w pierwszym kwartale tego roku PKB Polski był wyższy niż rok wcześniej o imponujące 8,5 proc. Czy jest to efekt niskiej bazy, czyli marnego wyniku z pierwszego kwartału zeszłego roku? Jak wskazuje Przemysław Kwiecień, jest to faktycznie jeden z powodów.
Drugim czynnikiem, który na początku nie był taki oczywisty, była kwestia napływu ogromnej liczby uchodźców z Ukrainy. To nam pomaga statystycznie, dlatego że przecież ci ludzie wydają pieniądze. Pieniądze, które przywieźli ze sobą i te, które pochodzą z pomocy finansowanej przez rząd. Efekt łączny jest taki, że ten popyt w gospodarce okazał się znacznie mocniejszy niż gdyby wojny nie było. Gdybyśmy przełożyli obecną sytuację i przeliczyli ją na osoby, które mieszkały w Polsce na przykład w grudniu ubiegłego roku, to te dane już nie wyglądałyby tak dobrze - zauważył ekonomista.
Gość radia internetowego RMF24 podkreślał też, że jego zdaniem w Polsce nie będzie recesji.
Tzw. techniczna recesja ma miejsce wtedy, kiedy następuje spadek PKB, ale dzieje się to przez dwa kwartały z rzędu. A my porównujemy to ,co mamy dzisiaj, do sytuacji sprzed roku, kiedy była pandemia. Nie sądzę żeby doszło do sytuacji, gdzie PKB spadnie w ujęciu rok do roku. Oczywiście nigdy nie możemy niczego na 100 proc. wykluczyć, ale uważam, że do tego nie dojdzie. Natomiast faktycznie może być tak, że w przyszłym roku wzrost gospodarczy zwolni poniżej 3 proc. i utrzyma się na niższym poziomie przez jakiś czas, dopóki gospodarka nie wróci do stanu równowagi. Dopóki nie będzie można zdjąć trochę hamulca w zakresie stóp procentowych, zarówno w Polsce jak i na świecie - przewiduje Przemysław Kwiecień, dodając, że popyt będzie ograniczany przez wyższe stopy. Przyczyną będzie zarówno chęć oszczędzania jak i brak środków, które można by było wydawać.
Tak to w gospodarce zwykle bywa, że to się rozkłada nierówno. Będziemy mieć i tych, którzy nie będą w stanie wydawać, bo po pierwsze wzrosną im raty kredytów, po drugie rosną ceny dóbr, na które i tak musimy wydać pieniądze: paliwo, żywność itd. Więc niespecjalnie już później po tym wszystkim mamy z czego wydawać na inne rzeczy: na które chcielibyśmy, ale nie musimy. Wyższe stopy procentowe zachęcają też tę drugą grupę społeczną (która ma nadwyżki do tego, żeby je wydawać), aby teraz odłożyć pieniądze i wydać ich w przyszłości więcej.
Ekonomista przyznawał, że oznacza to bogacenie się bogatych i systematyczne zmieszanie środków, jakimi dysponują biedni.
W gospodarce jest tak, że nie ma zysku z niczego, więc ktoś za to musi zapłacić. Wiadomo, że gospodarka globalna rośnie i po części wszyscy powinni się bogacić, ale jeśli ktoś bogaci się w ekspresowym tempie, to ktoś za to zapłaci. I dzisiaj płaci za to większość społeczeństwa w postaci inflacji. Jeśli nasze dochody rosną wolniej, jeśli mamy niewielki majątek, którego wzrost wartości nie pokrywa wzrostu inflacji i płacimy coraz więcej, a dodatkowo jesteśmy w tej grupie, która będzie płacić wyższe raty, to równanie nam się domyka. Ktoś już zyskał. Ktoś, kto już często był w dobrej sytuacji. Dostał różnego rodzaju pomoc. To programy, które były adresowane masowo i ciężko było je tak skalkulować żeby trafiły tylko do naprawdę potrzebujących. Natomiast teraz jest jasne dla wszystkich (dla mnie było od początku dość oczywiste), kto będzie płacił ten rachunek. Wiele osób dopiero orientuje się w tej sytuacji, że to są oni.
Posłuchaj całej rozmowy: