Największe państwowe zakłady energetyczne na razie nie mają zamiaru wycofywać się z podwyżek cen prądu. Nie będą zauważalnie obniżać kwot w składanych wnioskach, i co więcej poproszą Urząd Regulacji Energetyki o szybkie zatwierdzenie nowych cenników. Wczoraj URE wezwało spółki do poprawienia wniosków o podwyżki dla gospodarstw. Spółki prosiły o wzrost ceny energii elektrycznej o 20-25 procent.
Każdy dzień opóźnienia we wprowadzaniu podwyżek dla PGE, Energa, Enea i Tauron to strata rzędu od 10 do kilkunastu milionów złotych. Dlatego spółkom będzie zależało na szybkim wprowadzeniu nowych stawek. Jeżeli o to nie zawalczą, to prezesom spółek będą grozić prokuratorskie zarzuty niegospodarności.
Chodzi o artykuł 296 Kodeksu Karnego: "Kto będąc obowiązany na podstawie przepisu ustawy, decyzji właściwego organu lub umowy do zajmowania się sprawami majątkowymi lub działalnością gospodarczą osoby fizycznej, prawnej albo jednostki organizacyjnej nie mającej osobowości prawnej, przez nadużycie udzielonych mu uprawnień lub niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku, wyrządza jej znaczną szkodę majątkową, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. (...) Jeżeli sprawca przestępstwa (...) wyrządza szkodę majątkową w wielkich rozmiarach, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10".
Prezesi spółek energetycznych o tym wiedzą, dlatego nie mogą wziąć na siebie strat.
Jest i trzecia kwestia. Rząd na razie tylko mówi, że prąd nie będzie droższy, ale nie przygotował jeszcze żadnej ustawy. Spółki nie mogą więc zrezygnować z podwyżek, a te wynikają z rosnących cen węgla i drożejących uprawnień do emisji dwutlenku węgla.
Dziś sposobem na zatrzymanie podwyżek zajmuje się rząd. O 13 rusza także spotkanie rządu z samorządowcami. Tematem będzie właśnie zneutralizowanie czekających nas podwyżek cen prądu.
PGE Obrót, Energa Obrót, Tauron Sprzedaż i Enea - największe, państwowe spółki energetyczne - jeśli chcą podnieść ceny prądu dla gospodarstw domowych, muszą uzyskać zgodę Urzędu Regulacji Energetyki. Dlatego też wysyłają do Urzędu wnioski o zmiany w taryfach. W tym roku spółki chciały podniesienia cen średnio o 30 procent.
Zabrzmiało złowrogo. Dlatego chwilę później pojawiły się informacje o rekompensatach, które miały sprawić, że nie odczujemy w portfelu wyrostu cen za prąd.
Pieniądze na nie miały pochodzić z Funduszu Efektywności Energetycznej i Rekompensat, a miliardem złotych miały zasilić go... spółki energetyczne, które - jak tłumaczył minister energii Krzysztof Tchórzewski - znalazły oszczędności.
Po ujawnieniu tych informacji prezes URE wezwał spółki do przedstawienia szczegółowych informacji na ten temat.
URE, prowadząc postępowanie i chcąc dotrzymać rzetelności tego postępowania, nie mogło przejść obojętnie wobec tego, że firmy z jednej strony występują do nas o podwyżkę rzędu 30 procent, a zaraz potem komunikują, że mają oszczędności, z których mogą zrekompensować podwyżki - mówiła przed kilkoma dniami Agnieszka Głośniewska, rzeczniczka Urzędu Regulacji Energetyki.
W ubiegłą środę minister Tchórzewski zapowiedział, że spółki energetyczne wycofają wnioski taryfowe na przyszły rok i dokonają przeglądu sytuacji.
Tego samego dnia premier Mateusz Morawiecki w swoim sejmowym wystąpieniu wygłoszonym po tym, jak nieoczekiwanie zwrócił się do Sejmu o wyrażenie wotum zaufania wobec jego rządu, zapewnił, że żadnych podwyżek cen prądu nie będzie.
W podobnym tonie wypowiadali się później także ministrowie. W ubiegły piątek w Popołudniowej rozmowie w RMF FM szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Jacek Sasin oświadczył, że "nie będzie podwyżek ani dla indywidualnych odbiorców, ani dla firm, ani dla samorządów, a wszędzie tam, gdzie została zaproponowana wyższa cena, te umowy będą renegocjowane."
We wtorek z kolei Michał Dworczyk, szef kancelarii premiera, deklarował podczas rozmowy z Robertem Mazurkiem, że jest "absolutnie pewien, że podwyżek nie będzie". Tego samego dnia Urząd Regulacji Energetyki kolejny raz odmówił elektrowniom zatwierdzenia nowych cenników i wezwał je do poprawki. Dał im na to dwa tygodnie.