Ostatni obraz męża? Stał w drzwiach w garniturze, który dla niego wybrałam. Miałam być w Katyniu razem z mężem... może było lepiej pojechać. Kiedy przyjechała trumna, przeprosiłam męża za wszystko, co było złe - mówi gość Kontrwywiadu RMF FM Karolina Kaczorowska. W rozmowie z Konradem Piaseckim wspomina także wojenne i emigracyjne wigilie.
Konrad Piasecki: Czy pani wraca czasem myślą do pierwszej wigilii, jaką spędzała pani z mężem?
Karolina Kaczorowska: Tak, to był 1951 rok, byłam wtedy jego narzeczoną. Spędzaliśmy wigilię z matką i z ojcem. Mieszkaliśmy wtedy u państwa Ciperowskich, u majora Ciperowskiego w Londynie. Zaprosiliśmy też państwa Ciperowskich na tę wigilię. Była bardzo skromna, bo wtedy w Anglii było wszystko na kartki. Nie było karpi, ten barszczyk był skromny. Ale fakt, że byliśmy razem po tylu latach z bratem i z ojcem to było bardzo wielkie szczęście.
Konrad Piasecki: Losy pani i męża do tego momentu spotkania już były niezwykłe. Pani wywieziona na Sybir przez Persję trafiła do Ugandy. Mąż skazany na karę śmierci w sowieckiej Rosji, wraz z Armią Andersa przeszedł szlak bojowy, był pod Monte Cassino. Nie miała pani takiej myśli, że to cud, że się spotkaliście?
Karolina Kaczorowska: Nie, w tym wieku się po prostu szło do harcerstwa, spotkało się przystojnego harcerza i to było piękne.
Konrad Piasecki: Te wigilię przed 1950, przed 1945 rokiem - wojenne wigilie były straszne?
Karolina Kaczorowska: Były np. w Kirgistanie były straszne. Nawet w Afryce nie było choinki. Ja pamiętam taką wigilię, kiedy była w czasie bitwy pod Monte Cassino. W naszej dzielnicy, zawsze w środę, przychodził listonosz. Wówczas słyszało się płacz. Ja pamiętam, że nauczyłam się, że jak listonosz zbliżał się do domu, to ja wychodziłam. Zawsze brałam coś, żeby iść pod wodę, bo na środku był kran. Ja sobie nie wyobrażałam być w domu, kiedy mamusia otworzyłaby list, że ktoś zginął. Po jakimś czasie, jak było cicho, to ja wracałam. Tak kiedyś wyglądał dzień przed wigilią.
Konrad Piasecki: A jakie były te imigracyjne londyńskie wigilie? Państwo spędzaliście je w Londynie, czy mieliście zwyczaj wyjeżdżania na święta?
Karolina Kaczorowska: To tak nie było, wszyscy byli bardzo biedni. Fakt, że byliśmy razem, to było szczęście. Myśmy z tą myślą przyjechali, że jak się spotkamy, to pojedziemy do Polski. Niestety, po Jałcie, moja część Polski, bo ja jestem ze wschodu, w ogóle była oddana do Rosji - nie było mowy o tym.
Konrad Piasecki: Nie miała pani nadziei na powrót do wolnej Polski?
Karolina Kaczorowska: Nie, nigdy.
Konrad Piasecki: A mąż? Mąż był większym optymistą?
Karolina Kaczorowska: Każdy z nas żył tą nadzieją, ale nikt sobie nie wyobrażał, że to za naszego życia tak się stanie, jak się stało.
Konrad Piasecki: I to, że pani mąż miał to szczęście, że był w tym momencie prezydentem imigracyjnym?
Karolina Kaczorowska: Tak. Ja nie zapomnę tego dnia, bo ja uczyłam i zepsuła się elektryczność. Wówczas zamknęli szkołę na tydzień. Ja byłam taka szczęśliwa. Mąż przyjechał, a ja mówię: "Rysiu, wyobraź sobie mam tydzień wolnego. Święta przygotuję". On powiedział, że nie przygotuję, bo jedziemy do Polski. Ja myślałam, że on żartuje, że co to w ogóle znaczy. I on mi wytłumaczył wtedy, co się stało. Ja wiedziałam, że były takie możliwości, że być może oddamy insygnia.
Konrad Piasecki: To był ten moment, kiedy pani mąż przekazywał insygnia Lechowi Wałęsie?
Karolina Kaczorowska: Tak, rzeczywiście wtedy nie zrobiłam wigilii. Przyjechaliśmy do Polski i wigilię spędzaliśmy pierwszy raz u rodziny męża w Warszawie. To było po prostu niezapomniane. Nie zapomnę jak schodziliśmy z samolotu i orkiestra wojskowa zagrała hymn - to trzeba przeżyć, żeby to odczuć, co to było dla mnie. Na polskiej ziemi, przez polskie wojsko.
Konrad Piasecki: Kiedy pani po raz ostatni widziała swojego męża? Jaki obraz męża został pani pod powiekami?
Karolina Kaczorowska: Czy mam powiedzieć prawdę? Mój mąż miał imieniny i ja uważałam, że ja bardzo zwracałam uwagę na wygląd męża - jak był ubrany. To była taka moja słaba strona. Kupiłam mu taki piękny garnitur granatowy i powiedziałam, żeby nie był podwójny tylko pojedynczy, bo z jego figurą, to jest ładniej. On wyjeżdżał w czwartek. W środę wieczorem ubrał się w ten garnitur i ja byłam w kuchni. On przyszedł i stanął w tym garniturze. Mówił, że mam rację, że on jest piękny - tak pamiętam jak on stał w tych drzwiach. Bardzo długo będę go pamiętała w tych drzwiach, w tym garniturze i w tym świetle z jadalni.
Konrad Piasecki: Nie przeczuwał niczego?
Karolina Kaczorowska: Nikt nie przeczuwał, to było straszne. Ja dlatego nie zginęłam, że ja byłam po szpitalu i nie miałam na tyle siły, żeby pojechać, bo ja też byłam zaproszona.
Konrad Piasecki: Pani miała być razem z mężem na pokładzie tego samolotu?
Karolina Kaczorowska: Tak, no ja wiem, może lepiej było pojechać. Jak trumna przyjechała z mężem na lotnisko, to jak dotknęłam tej trumny, to go przeprosiłam, jeżeli cokolwiek było złego. Miałam czyste sumienie, że ja mu nigdy w życiu nie przeszkadzałam w jego pracy społecznej, bo my normalnie pracowaliśmy zawodowo, a to, co robiliśmy to było w czasie naszych urlopów, w czasie naszego wolnego.
Konrad Piasecki: Czuje pani żal do losu, czy żal do ludzi, po tym, co się stało?
Karolina Kaczorowska: Ja panu powiem, co mi powiedział wnuk. Dlatego, że ja nie byłam zbyt zdrowa, to zawsze któreś w wnuków przyjeżdżało jak mąż wyjeżdżał. Mój najstarszy wnuk Rysio jak widział tą rozpacz, to przyszedł, przytulił mnie i mówił: "Babciu nie rozpaczaj, dziadziuś nie zmarnował życia i nawet zginął dla Polski". Proszę pana, babci, której wnuk jest wychowany poza granicami kraju i potrafi powiedzieć to piękną polszczyzną, to była dla mnie naprawdę nagroda. Nie zawiedliśmy dziadka, wnuk to rozumiał.