„Jesteśmy wyzyskiwani, prawie nic nie zarabiamy. Zostaliśmy oszukani, żyjemy w koszmarnych warunkach ze szczurami. Nie mamy odpowiedniej opieki lekarskiej po wypadkach – pomóżcie nam!” Taki apel otrzymaliśmy z La Chapelle d’Angillon we Francji, gdzie Polacy pracują przy zbiorze jabłek. Zostali tam wysłani przez wrocławską agencję pracy Eurokontakt, której dewiza brzmi „Otwarte drzwi do Europy”. Na miejsce udał się nasz specjalny wysłannik Marek Gładysz.
Grupa kilkudziesięciu Polaków zakwaterowana została na terenie, który można podzielić na dwie części. W pierwszej - usytuowanej najbliżej drogi - znajduje się budynek, w którym warunki zakwaterowania są dobre. Tam mieszkają m.in. opiekunowie całej grupy - również Polacy. Oni zarabiają podobno dobrze, pracują na "godzinówkę", ale nie są zbyt skłonni do rozmów. Proszę skończyć nagrywanie! Wszelkie pytania proszę kierować bezpośrednio do firmy Eurokontakt we Wrocławiu! - ostrzega naszego dziennikarza jeden z opiekunów.
Dramat zaczyna się dużo dalej od drogi, w budynku, gdzie mieszkają pracownicy zbierający jabłka na akord. Ci, z którymi udało się porozmawiać Markowi Gładyszowi, twierdzą, że zostali oszukani przez wrocławską agencję. Mówią, iż obiecywano im 50 euro dniówki, a w ostatniej chwili umowy zostały zmienione w taki sposób, że w ogóle nie zdali sobie z tego sprawy. Pierwsi ludzie, którzy przyjechali tutaj, mieli dostać umowy na pracę na godzinę. Dosłownie godzinę przed wyjazdem dostali puste kartki do podpisania. Powiedziano im, że zmienione zostaną tylko nieznaczące szczegóły. Podpisali te puste kartki, bo już czekał autokar, za który każdy z nich zapłacił 390 złotych. Było za późno, żeby się wycofać - wyjaśnił wysłannikowi RMF FM Markowi Gładyszowi jeden z Polaków. Nie dostali nawet kopii umów o pracę, nie pozwolono im też fotografować żadnych dokumentów.
Dopiero na miejscu miało się okazać, że Polacy mają pracować na akord. Twierdzą, że zarabiają w ten sposób średnio 3 euro na godzinę, ale jak ktoś pracuje wolniej, to może zarobić 2 euro. Tłumaczą, że od tego odliczane są opłaty za zakwaterowanie, zużywany prąd i wodę. Sami zapłacili za przyjazd do Francji i muszą zagwarantować sobie na miejscu wyżywienie. Niektórzy alarmują, iż przymierają głodem. Raz dostaliśmy jakąś zaliczkę, ale później zabrakło nam na jedzenie, bo na kolejne pieniądze mamy czekać tygodniami. W tym momencie nie mam co jeść. Muszę pożyczać pieniądze albo jeść po prostu jabłka, które zbieram. Chodzimy też na grzyby, bo musimy jeść to, co znajdujemy. Jemy praktycznie jedną kromkę chleba dziennie, na obiad jakieś grzyby i to wszystko - mówi jeden z rozmówców Marka Gładysza. Niektórzy twierdzą, że nie będą mieli za co wrócić do Polski.
W budynku, w którym mieszkają Polacy jest wilgoć, pleśń, szczury, ledwo funkcjonujące zbiorowe toalety i śmierdzące materace. Szczury wychodzą wieczorem i w nocy, mają 30-40 centymetrów. Nigdy jeszcze nie widziałem tak dużych. Mam nadzieję, że nikogo nie pogryzą, bo może być problem. Materace śmierdzą tak, jak przepocone skarpetki po tygodniu. Musimy otwierać okna na noc, bo mamy do wyboru albo spać w smrodzie albo spać w zimnie. Wybieramy spanie w zimnie. Wszędzie tynk odpada od ścian, jest wilgoć i pleśń - pokazuje Markowi Gładyszowi jeden z sezonowych pracowników. Kiedy pada deszcz, woda przecieka przez sufit w ledwo funkcjonujących łazienkach i ubikacjach, dlatego ciągle jest tam błoto. Można też zostać porażonym prądem, bo woda zalewa sufitowe lampy.
Polacy alarmują, że nie mają często należytej opieki lekarskiej w razie wypadków przy pracy, choć większość z nich zapłaciła nawet za dodatkowe ubezpieczenia. Twierdzą, że przysługuje im tylko jedna wizyta lekarska - a później "lecz się sam i wracaj do Polski za własne pieniądze". W sadzie mamy bardzo niestabilne drabiny, z których spadło już wiele osób. Dziewczyna spadła z drabiny, miała złamane żebro, a później wyszły jej jakieś problemy z nerkami. Eurokontakt raz podwiózł ją do szpitala i nic więcej. Przez dwa tygodnie czekała na pieniądze od biura na powrót do domu. Nie dostała ich i musiała wrócić na własną rękę - mówi jeden z robotników. Inny opowiada, że nie miał żadnej pomocy lekarskiej. Też spadłem z drabiny i nikt się mną nie zajął. Żadnej opieki lekarskiej. Sam się musiałem leczyć, robiąc m.in. zimne okłady. Ciągle kuleję i nie wyrabiam tej normy, co wcześniej - podkreśla.
Wielu pracowników, z którymi rozmawiał Marek Gładysz, czuje się oszukanych przez firmę Eurokontakt. Sprawiają też wrażenie zastraszonych. Być może dlatego, że nie znają francuskiego i żyją odcięci od świata na terenie gospodarstwa, które oddalone jest o 35 kilometrów od najbliższego miasteczka. Śpią w sypialni, do której każdy może wejść, bo nie ma zamka w drzwiach. Kiedy nie są nagrywani, otwarcie przyznają, że się boją. Opowiadają, że ktoś im powiedział w sadzie "żartem", że jak będą podskakiwać, to będą mieli "przestrzelone kolana". Nie chcą jednak powiedzieć, kto tak "żartował". Będę podskakiwał, to później znajdą mnie utopionego w jeziorze i co będę z tego miał? - mruczy jeden z Polaków.
Część z robotników chciałaby natychmiast wyjechać, ale nie mają oni pieniędzy na podróż powrotną, a do tego za samowolne upuszczenie gospodarstwa grozi kara 200 euro. Inni nie chcą wyjeżdżać, bo według nich lepiej cokolwiek zarobić, niż nic. Pracownicy zakwaterowani w innych budynkach, którzy opłacani są za godziny pracy, są zadowoleni z warunków zatrudnienia. Ale to nie oni zwrócili się do RMF FM z prośbą o interwencję.
Co na to firma Eurokontakt? Będziemy rozmawiać z przedstawicielami wrocławskiej firmy.