W skali Państwa to kataklizm. W skali osobistej - pustka, i konieczność zaakceptowania utraty ludzi, których znałem od lat.
Za telewizyjnym oknem kondukt ze zwłokami Prezydenta brnie przez zatłoczone ulice Warszawy. Koledzy opowiadają na antenie o tym, co widzą w Smoleńsku, inni tkwią w nieprzebranej rzeszy głów na Krakowskim Przedmieściu. Niektórzy pośpiesznie wracają z Egiptu; kiedy przybijaliśmy sobie piątkę w piątek po południu - życzyłem im miłej zabawy na urlopie. Dziś to brzmi jak opowieść z odległej przeszłości... a to było przedwczoraj.
Przedwczoraj siedziałem na galerii prasowej w Sejmie, fotografowałem głosujących posłów. Nie wiedziałem, które z nich będą ostatnimi zdjęciami osób, które dobę później już nie żyły.
Dziś ich pulpity, przy których nigdy już nie zasiądą - zostały udekorowane wiązankami kwiatów:
Aleksandra Natalli Świat właśnie wtedy umawiała się na spotkanie z Joanną Kluzik-Rostkowską w przyszłym tygodniu:
Pochylony Akradiusz "Aram" Rybicki pogodnie uśmiechnięty podczas odczytywania SMS-a:
Te same miejsca dziś wyglądaja tak:
Cała sejmowa sala usiana jest dziś wiązankami:
W Smoleńsku zginęło 15 posłów. Znałem wszystkich. Z niektórymi jeszcze w piątek rozmawiałem. Nie wszystkich wtedy sfotografowałem.
Dziś żałuję.