Trzeci rok rządów to moment, kiedy nadzieja się wyczerpuje, a oczekiwania potęgują. Zapewnianie, jak jest dobrze, przestaje wystarczać, pojawia się poczucie zawodu - skoro jest tak dobrze, to czemu nie mnie? Dlaczego nawet wierzący wystawiani są do wiatru?
Jesteś prezydentem. Po paru dniach obserwowania w TV protestu rodziców niepełnosprawnych dowiadujesz się, że o 12:00 chcą pokazać film o tym, co im deklarowałeś w kampanii wyborczej. Trochę ci się to zatarło, ale czujesz kłopoty i jesteś u nich już o 10:30. Pokazują ci ten film, a ty się uczysz. Cały czas się uczysz. Jak patrzą na ciebie z wyrzutem - się uczysz, jak proszą i jak krzyczą - się uczysz. Uczysz się cały czas. Każesz spisać ich oczekiwania. Nikt nie pyta czemu, skoro deklarowałeś ich wsparcie już trzy lata temu. Wychodząc, cieszysz się, że zdążyłeś przed premierem. To jego sprawa w sumie.
Jesteś premierem, finansistą. Uszczelniłeś, zwiększyłeś przychody, zatkałeś dziurę. Budujesz lotnisko w szczerym polu i przekopujesz Mierzeję - budżet ma się doskonale. Twoja wicepremier ds. społecznych sprawy protestu nie tyka, prezydent pokazał palcem na ciebie - więc jedziesz. Sadzają cię koło Kuby - niepełnosprawnego na wózku. Nawet na niego nie patrzysz. Mówisz o mapie drogowej, zespołach roboczych i kompleksowych systemowych. Proponujesz daninę solidarnościową i wpisanie opieki nad niepełnosprawnymi do konstytucji. Nie działa - oni mówią o kosztach rehabilitacji, pieluchach i cewnikach. Ich 153 złote zasiłku miesięcznie to ledwo 1/40 nagrody, która ci się należała. Nie wiedziałeś, że opieka nad niepełnosprawnymi już w konstytucji jest, a mówienie przez lata, że jest świetnie sprawi, że ci, którym przez lata świetnie nie jest - poproszą kiedyś o swój udział w tej świetności. I że od daniny wolą empatię. Przegrywasz, wychodzisz z poczuciem, że gdzieś w tym wszystkim jest błąd.
Jesteś rodzicem niepełnosprawnego, i masz dość ignorowania życia twojego i twojego dziecka. Głosując parę lat temu, pożegnałeś się z bezdusznymi rządami liberałów, liczyłeś na dobrą zmianę także dla siebie. Teraz widzisz, że twoi wybrańcy obdzielają się stanowiskami i nagrodami, powołują nieudolne fundacje, faszerują cię przez swoją TV rojeniami o potędze i dobrobycie. W twoim życiu nic się jednak nie zmienia. Bierzesz dziecko na wózku, koc i jedziesz protestować do Sejmu. Odwiedza cię pani minister, pan prezydent, pan premier - i widzisz, że jesteś dla nich kłopotliwą niespodzianką.
Jesteś ustawodawcą. Od miesięcy piszesz wyłącznie prawa związane z sądami. Napisałeś ustawy o SN i KRS - prezydent je zawetował. Napisał własne - poprawiłeś je i uchwaliłeś. Weszły w życie, ale nie działają, bo spartoliłeś robotę. Napisałeś nowelizacje i też uchwaliłeś. Prezydent ich jeszcze nie podpisał i nie weszły jeszcze w życie, ale już wiesz, że trzeba napisać kolejne. Masz pewną robotę na najbliższe tygodnie. Nawet już byś zaczął, ale nie dostałeś jeszcze dyspozycji, co właściwie masz tam wpisać. Czekasz. Chyba nie tak miało być.
Jesteś najwyższym urzędnikiem wyborczym, powołanym dzięki nowiutkiemu kodeksowi wyborczemu. Widzisz, że kodeks zawiera przepisy, których nie wolno będzie stosować, bo łamią dyrektywę RODO. Alarmujesz. W odpowiedzi słyszysz - a to ich nie zastosujemy. Po cholerę było je wprowadzać do kodeksu już nie pytasz. Wiesz, że odpowiedzi nie będzie. Ustawodawca taką miał dyspozycję, a to wyjaśnia wszystko. Chyba coś jednak nie gra - myślisz sobie.
Jesteś szefem jednej z izb parlamentu. Nie lubisz dziennikarzy, więc stopniowo ograniczasz ich dostęp do budynku. Kiedy wreszcie dochodzi do sytuacji, kiedy nie są wpuszczani na szczególnie doniosłą uroczystość, na którą zostali zaproszeni, pojawia się w twojej głowie nutka zwątpienia - może jednak nie tak to powinno być? Radzisz sobie z nią widząc, że jednak zza węgła coś tam nagrali.
Jesteś prezydenckim ministrem, odpowiedzialnym za zapowiedziane rok temu referendum konstytucyjne. Dyskutujesz o jego terminie zupełnie tak, jakby twój szef, prezydent RP, już dawno w orędziu do narodu nie zapowiedział go na 11 listopada. Do referendum zostało ci nieco ponad pół roku - na razie nie masz żadnego pytania, jakie powinno być w nim zadane. Masz poczucie, że coś idzie nie tak, jak powinno.
Jesteś oddanym prokuratorem. Od półtora roku prowadzisz sprawę puczu, do jakiego miało dojść w grudniową noc 2016 przed Sejmem. Masz nagrania, wizerunki, zeznania i dziesiątki tomów akt, z których wynika, że kilka osób nawtykało tam kilku innym osobom. Postawiłeś zarzuty związane ze zniesławieniem, naruszeniem miru itp. ale wiesz, że jak pójdziesz z takimi zarzutami do sądu - to ośmieszysz i siebie, i masę ważnych osób, które od razu wiedziały, że chodzi o zamach na legalną władzę. Niezupełnie tak wyobrażałeś sobie swoją pracę. Kolejny raz przedłużasz śledztwo, trwa mać.
Jesteś sędzią rejonowym na prowincji. Nie mieszasz się w politykę, robisz swoje. Poza polskim masz jednak po ojcu obywatelstwo innego kraju. Nowe przepisy każą ci z niego zrezygnować pod rygorem złożenia urzędu. Czemu? Nie wiesz. Może jako sędzia orzekający w sprawach kradzieży sklepowych reprezentujesz interesy innego kraju? Widzisz, że w kancelarii premiera, MSZ czy MON mogą pracować dwupaństwowcy. Zastanawiasz się, czy na pewno wszystko tu jest przemyślane?
Jesteś wyborcą i od lat popierasz dziś rządzących. Chciałeś kiedyś pójść na miesięcznicę, ale policja cię nie wpuściła, bo nie miałeś zaproszenia. Obszedłeś wtedy cały zamknięty z tego powodu teren, próbując na wszystkich posterunkach - bezskutecznie. Trwało to godzinę. Roześmiany poseł Tarczyński zrobił sobie nawet zza barierki zdjęcie twojej zawiedzionej twarzy.
Nie potrzebujesz dowodu, że w Smoleńsku doszło do zamachu, bo po prostu to wiesz. Ściągnąłeś sobie z netu raport techniczny i z satysfakcją odnotowałeś, że jako oficjalny dokument został opatrzony godłem. Nie rozumiesz tylko dlaczego, skoro dowodzi wybuchów, państwo polskie nie wyciąga z niego żadnych wniosków. Nie robi właściwie nic, a twój bohater - szef podkomisji - jest stopniowo rugowany z oficjalnych doniesień. Chyba nie tak miało być - myślisz.
Jesteś szefem MSWiA. Obiecałeś Sejmowi szybką identyfikację i ujęcie noszących faszystowskie transparenty uczestników Marszu Niepodległości w listopadzie. Od marszu minie niedługo pół roku - nie masz nic. Ale wymyśliłeś przerażający każdego nazistę samą nazwą "Międzyresortowy Zespół do spraw przeciwdziałania propagowaniu faszyzmu i innych ustrojów totalitarnych oraz przestępstwom nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość" - to może załatwi problem. Chociaż chyba nie tak powinno być ws. haseł "Europa będzie biała albo bezludna".
Jesteś ministrem sprawiedliwości i postanowiłeś zadbać o dobre imię Polski. Przeprowadziłeś przez Sejm nowelizację ustawy o IPN, umożliwiającą ściganie za jego naruszanie wszystkich na całym świecie. Kiedy zaprotestowali Żydzi i Amerykanie, a ustawa trafiła do Trybunału Konstytucyjnego - napisałeś, że to pomysł dysfunkcjonalny, mogący doprowadzić "do podważenia autorytetu państwa polskiego, które nie będzie w stanie wyegzekwować ustanowionego przez siebie prawa". I projekt, który wniosłeś i poparłeś w głosowaniu, i jego totalną krytykę firmujesz swoim nazwiskiem. Nie powinno może tak być, ale dzięki temu zawsze twoje będzie na wierzchu.
Jesteś leśnikiem z Puszczy Białowieskiej, który włączył telewizor w dniu wydania wyroku Trybunału w Strasburgu. Jesteś matką dziecka z "przejściowego" rocznika między znikającym gimnazjum a poszerzonym o rok liceum. Może nauczycielem, który oficjalnie nie stracił pracy, a tylko etat. Policjantem, chroniącym reglamentowane demonstracje przed spontanicznymi kontrdemonstracjami. Sędzią, który wydał wyrok podważony w II instancji przez kolegę, który wytacza ci postępowanie dyscyplinarne i zostaje prezesem sądu. Jesteś członkiem fundacji dbającej o PR kraju, która wynajmuje agencję do dbania o własny PR. Jesteś byłym ministrem, na którego występy w Chicago sprzedawane są bilety - i wszystko jest OK, bo są nazywane "donacjami". Jesteś lekarzem-rezydentem z klauzulą wyjmującą cię spod zasad kodeksu pracy bo "tak trzeba", drukarzem z klauzulą sumienia, prezydenckim ministrem pobierającym dietę radnego wojewódzkiego, działaczem NGO, który chciałby wiedzieć, kto poparł kandydatów do KRS, ułaskawionym mimo niewinności szefem służb specjalnych, który ma problem ze znajomościami sprzed lat, pochodzącym z Opola kandydatem na prezydenta stolicy, żandarmem, który się zorientował, że użyto go do działań nie tylko groteskowych, ale i bezprawnych.
Jesteś zwykłym gościem, który to czyta.
Zadajesz sobie pytanie - czy tak powinno być?
(mpw)